Ja dorzucę swoje 3 grosze:
Teoretycznie, podobnie jak Kamael wolę lżejszą muzykę, lecz od Floydów muszę sobie robić przerwy - po prostu znam ich twórczość na pamięć, dość często mają podobne, zbyt spokojne utwory i oprócz Animals (bo chyba najbardziej rockowa ich płyta), Wish You Were Here, The Division Bell i dwóch dwudziestominutowych suit niczego nie słucham częściej niż raz na kilka miesięcy.
Oczywiście (subiektywnie) nadal uważam ich nadal za największych, najlepszych (bo sobie wyrobili taki status nie tylko muzyką, ale i hmmm.. jej przystępnością ? nie można też powiedzieć, że nie byli w jakiejś tam części komercyjni - patrz: Division Bell, co oczywiście nie umniejsza genialności płyty, może nawet wyszło na dobre) próbując być i subiektywnym i obiektywnym, ale są też inne zespoły, nie można się ograniczać i nie można PF uważać za niedoścignionych mistrzów, bo jest to oczywista nieprawda. I mówi to osoba, której Pink Floyd jest ulubionym zespołem

Nie znaczy to, że można bezkrytycznie przyjmować wszystko, co Anglicy nagrali. Kolejne zarzuty pod adresem Anglików:
Nick Mason to żaden genialny bębniarz (no dobra, widziałem Pompeje i że nawet dawał rady, ale niestety, w utworach studyjnych nie pokazuje tak swych możliwości jak w improwizacjach). Kiedy w latach 60. zakładano zespół, to osoba, która nie potrafiła na niczym grać, najczęściej zostawała perkusistą. Właściwie jedyny wirtuoz w składzie PF to Gilmour, mieli jeszcze wcale niezłego poetę-egocentryka Watersa, który niestety na The Wall i The Final Cut popadł w megalomanię (którą część uwielbia, część nie znosi, a część ma zdanie pomiędzy - np. ja). Rick Wright poza aranżacją 'Atom Heart Mother' i utworem Sysyphus na Ummagummie raczej pozostawał w tle. (chyba niesłusznie. wg mnie to najbardziej niedoceniana osoba w składzie). Gilmour - jemu nie można nic zarzucić, poza tym, że "A momentary lapse of reason" jest moim zdaniem jedną z słabszych płyt zespołu, a większość materiału napisał sam.
Kubus Puchatek - racja ! Większość uważa Pink Floyd za typowy progresywny zespół i że powinni się tego trzymać. I hmm.. w tej progresji (przez pryzmat całego gatunku patrząc) właśnie wg mnie tkwi ta wtórność PF. Powinni jednak zmieniać częsciej styl także na innych płytach, jak to robili np. na Meddle (prawie-ze-hard rockowe One of these days, spokojna ballada, progresywne Echoes i bluesowe San Tropez), ale chyba powinni miejscami, mówiąc trywialnie, mieć trochę więcej jaj. Może dlatego te wrzuty pod adresem Masona powyżej

Wtedy to już byłby kurde_mol_gigant, który zjadałby i Zeppelinów, i Purpli. A tak, (próbując być obiektywnym) może się najwyżej z nimi równać. Subiektywnie i tak PF są lepsi (raczej dlatego, że mniej lubię DP i LZ).
No dobra, kto pierwszy ukrzyżuje ?