Po zakupieniu karty do orendż i paru głupot udało mi się odnaleźć właściwy tramwaj i tak oto w parę chwil byłem już pod Stadionem Śląskim. Myślałem że będzie już kolejka z parę tysięcy osób, ale pod bramą nr 7 była tylko jakaś setka koczujących. Tak więc punkt dla mnie za wczesne przybycie.Człowiek nie zdaje sobie sprawy ile przypadkowej publiczności może zgromadzić koncert RHCP. Było wielu âwychowankówâ ostatniego albumu w koszulkach Stadium Arcadium. Można było też wypatrzeć zdołowanych emo i buntownicze âpankoweâ gimnazjalistki spod znaku avril lavigne, często z nieodzownym aparatem na zębach. Ale trzeba się przyzwyczaić. RHCP niestety nie przyciągają tylko TRUE fanów, jak np. Motorhead. Od 10:00 do 13:00 koczowanie pod bramą. Potem siuśki z ticketro powiedzieli że wpuszczają i tłum runął do bramy. Potem okazało się że jednak nie wpuszczają, tylko się chcieli popastwić nad tłumem. Chujowa zagrywka. Stanie ponad dwie godziny w ścisku i upale, który spalił mi szyję. A nawet dłużej. Miało być wejście od 15, ale jeszcze potrzymali nas jakieś 20 minut jak nie lepiej. Do tego dochodziło do aktów głupoty, jak napieranie przez ludzi z tyłu co mogło doprowadzić do nieciekawych rzeczy. Generalnie ochrona miała trochę roboty. Stałem niedaleko początku kolejki więc nie musiałem długo znosić gniecienia. Ogólnie to za organizację minus i chce się powiedzieć jedno: âjebać ticketro i livenationâ. Przy rewidowaniu, sprytny pan wymacał aparat, ale był OK i powiedział że to taki zwykły i przymknął oko, ale za to wywalił mi do kosza Tigera w puszce. Potem jedna bramka, druga i sprint żeby załapać się na opaski na strefę pod sceną. Znowu wojna bydła, ścisk i ekscesy. Jak zwykle najbardziej ci z tyłu chcieli doprowadzić do nieszczęścia bo wiedzieli, że już się nie załapią na opaskę. Ale jakimś cudem znalazłem się wśród 2 tysięcy szczęśliwców w opaskowej strefie pod sceną. Pełen luz, pełno miejsca, można się nawet położyć albo usiąść pod barierką. No i wejść i wyjść kiedy się chce, co było ważne w kwestii WC i picia za które nieźle doili kasę pod stadionem (4zł woda, 5 zł cola). Mickey Avalon miał wejść o 18:30 ale wszedł wcześniej myśląc pewnie, że będzie mu dane grać dłużej. Nic z tych rzeczy. Koncert potwierdził, że gość jest totalnym zjebem. Zasłużył na każdą kanapkę którą oberwał w Holandii. Wtedy było mi go trochę szkoda, ale musiałem zobaczyć tę żenadę na żywo, żeby zobaczyć że niepotrzebnie. Najpierw zawiodłem się trochę reakcją mojego sektora, bo na początku większości się podobało. Dobrze, że za barierkami reszta płyty stadionu miała lepszy gust. W końcu i ludzie pod sceną przejrzeli na oczy. Las tysięcy âfakjusówâ i nieustanne buczenie musiało zrobić wrażenie na tym wieśniaku i nie zachęcało do kontynuowania tego badziewia. Zszedł po około pół godzinie (i tak za długo). Przez to przerwa między nim a Jet była trochę dłuższa. Jet sam w sobie jakąś rewelacją nie jest. Ale na żywo są spoko. I jako suport sprawdzili się znakomicie. Dobra muzyka do zabawy i poskakania. Mieli świetne przyjęcie. Nic dziwnego. Po beznadziejnej muzyce Avalona, każdy dźwięk gitary brzmiał jak wybawienie. Jet grał jakieś niecałe 50 minut. RHCP weszli z małym opóźnieniem gdzieś o 20:40. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę jakie pieprzone szczęście miałem będą w sektorze opaskowym, kilkanaście metrów od sceny. Nawet o tym nie marzyłem. Tutaj atmosfera była szczególnie gorąca i nawet przy spokojnych kawałkach było szaleństwo w tłumie i ciężko było zrobić jakieś zdjęcie. Parę się udało, różnej jakości. Gorzej z nagrywaniem. To był jedyny minus bycia przy scenie. Albo i mam trochę za czuły aparat. Niemniej ci co byli dalej na pewno mieli wyraźniejszy i bardziej selektywny dźwięk. U mnie było przezajebiście głośno i lepiej się nie âchwalićâ jak mój aparat to zarejestrował. Co jak co, ale wydaje mi się że bas był trochę za głośno. To on jest głównym winowajcą tragicznej jakości moich nagrań. Bębny też dawały po uszach, ale bas był orgazmatyczny. Przenikliwy, trząsł wszystkimi pod sceną. Trzęsło wnętrznościami jak chuj. No ale to żaden powód do narzekań, bo to pozytywne wibracje i chciałbym taki hałas na co dzień. Jeszcze coś. Anthony miał troszkę jakby dziwny głos. Przynajmniej tak się zdawało stąd gdzie byłem. Tak jakby wciągnął mały balonik helu. Ale nic to, bo śpiewał bardzo dobrze i podołał. Gdy wyszli na scenę (pierwszy chyba John) był to prawdopodobnie najbardziej ekstatyczny moment w moim życiu. Najpierw bez Antka zagrali wyrąbiste intro. Potem wpada Kiedis i jadą z Can`t Stop. W moim sektorze pod sceną euforia. Trzeba podkreślić fajne wizualizacje na telebimach i w ogóle dobrą robotę świateł jak już się ściemniło. Szczególnie jak reflektorami oświetlali trybuny stadionu. A frekwencja była mega. Cała płyta i trybuny zapełnione. Zajebiście to wyglądało. Potem na scenę wszedł Josh Klinghoffer wspomóc RHCP w Dani California. Wchodził jeszcze w Readymade, Snow, This Velvet Love, Emit Remmus, So Much I, She`s Only 18, intro do Californication i perkusyjnym solo z Chadem. Potem świetne wykonanie Scar Tissue. Ogólnie co cieszy, w secie był spory nacisk na Californication, za to szkoda że minimalny nacisk na BSSM. Ale trzeba się cieszyć, bo set był bardzo dobry. Zagrali kilka smaczków których bym się nie spodziewał. Szkoda że pominęli całkiem pierwsze 4 płyty. Po Scar Tissue był Readymade, który to polubiłem po tym koncercie i Havana Affair (kower Ramones). Zabawa była zajebista. Krzyczałem tekst każdego kawałka, tracąc jednocześnie słuch od basu Flea, ale warto było. Potem John ze swoim Sonbird. No i teraz coś niesamowitego. Pierwszy raz uległem presji tłumu. I nie żałuje. Cały sektor skakał przy Snow, więc co miałem zrobić Nawet krzyczałem heeejooooł. Jednak widzieć na żywo to co innego. Gdyby mi ktoś powiedział nawet tego samego dnia, że będę się bawić przy Snow chyba by oberwał w pysk. Potem zagrali This Velvet Glove, Emit Remmus, So Much I, Sheâs Only 18 i Around The World bass intro. Było trochę skakania i dzikiej frajdy, ale tekstów już raczej nie krzyczałem, bo kto by pomyślał że wykończę gardło na âheeejooooooł, listen what I say-ooooołâ. Koniec świata. Pomyślałem że chociaż zbiorę siły by krzyczeć na bisie. Tak też zrobiłem. Podczas Don`t Forget Me, John podszedł na lewą stronę sceny do ludzi, co skwapliwie wykorzystałem nagrywając go z bliska. W ogóle świetnie wygladał, miał swoją najlepszą fryzurę i był nieogolony. Anthony`ego i Flea jak zwykle rozpierała energia, a Chad wzbudzał aplauz umiejętnością złapania pałeczki wyrzuconej very high w górę. Na Californication (z fajną solówką Johna) tylko pobujałem głową, a na By The Way usiadłem pod barierką. W sumie szkoda, że był tylko jeden bis ale za to jaki. Perkusyjne solo Chada i Josh dosłownie rozpierdoliło (fajnie to wyglądało jak Chad przy wejściu na bis uderzył głową w kamerę) A i Flea sympatycznie brzdąkał na trąbce. Potem jak dla mnie highlight całego wieczoru. Soul To Squeeze. Zajebiste były światła. Szczerze nie marzyłem nawet że zagrają tego dnia ten klasyk. No i potem zajebisty smaczek z BSSM. Power Of Equality. Na tą końcówkę znowu się uaktywniłem i poleciałem poskakać i zedrzeć resztki gardła. No bo przy czym jak nie kurwa przy tym ?! Na koniec zarąbisty kilkunastominutowy jam. Koncert trwał około dwóch godzin. Nawet nie wiem kiedy to minęło. Tak więc nie można mieć jakiś pretensji, że krótko itp. Chociaż jako że to ich pierwszy koncert u nas, nikt by się pewnie nie obraził jakby zagrali to Under The Bridge i Give It Away. No, ale moim zdaniem mogło mieć na to wpływ nasze przyjęcie Avalona. Ale nie rozumiem po co John tak wstawia się za tym kretynem. Niemniej jednak koncert wyśmienity. Zajebisty show, najlepszy koncert i jeden z highlightów życia
BLOOD SUGAR SEX MAGIK - the best thing since bread came sliced