Było po prostu makstymalnie. Szkoda że 3 osoby zmarły(w sumie to dwie), ale w sumie sami sobie byli winni(tzn nie tyle smai sobie, ale mnie znajomi by w życiu nie zostawili zalanego na słońcu :/ no ale cóż głupota ludzka nie zna granic). Ze spraw muzycznych - Flapjack zniszczył. Lao Che tysiąckrotnie lepiej niż poprzednio. Bardzo dobry Koniec świata, świetny Virgin Snatch, ciekawe Prawda i Voltaire. Coma nieźle ale za krótko i za dużo z nowego albumu. Carrantouhill pierwszego dnia też mnie pozytywnie zaskoczył. Najwięklsze dno festiwalu - Bitter sweet. Bardzo pozytywnie wypadło Farben Lehre, ale to co pokazało KSU mnie zniszczyło. Siczka z browcem w ręce i totalny rozpuierdalający rock'n'roll. Ze spraw pozamuzycznych - spirol lał się strumieniami, podobnie browar, pierwszego dnia koncertów znaleźlismy plastikowego królika, którego nazwaliśmy Adaś Krzyż, który w sobie tylko znany sposób zsyłał nam browary i żarło.
PS: Szkoda jeszcze że "Liban" KSU zabrzmiał tak aktualnie
PS2: Jeszcze Vavamuffin zniszczyło. True akcje festiwalu - Tomash łażący po pasażu głównym i "śpiewający" Szatana Kur, następnie spirol rozrabiany piwem, oraz pasek do gitary Siczki

może muzycznie to nie był mój najlepszy brudstok, ale pod względem towarzysko - alkoholowym - jak najbardziej.