No... Znalazłem chwilkę czasu moge cosik pokrótce naskrobać o koncercie Dream Theater w Spodku sprzed tygodnia. Kilka godzin przed koncertem odbył się mini zlot z forum polskiego Fan Clubu Dream Theater. Następnie wraz z Krzychunem stamtąd właśnie udałem się (a jak

) na kolejny mini-zlot tym razem Dinozaurów

Zaszczycił nas swoją obecnością Radek ze spora grupą (w tym przeurocza rodzinka) oraz przesympatyczni Michał i Majkel z Forum Dinozaurów. Pogawędziliśmy, pojedlismy i popilismy po czym ruszyliśmy do Spodka. Jako że godzina była dosyć późna większość ludzi była juz w hali. Później okazało się że przyjechało ok. 6000 wiernych fanów - więcej niż na Metalmanię i Slayera - to chyba mówi samo za siebie...
Z Krzychunem udaliśmy się na płytę gdzie znowóż spotkaliśmy kilka znajomych osób. O koncercie Riverside'a mozna rzec tyle że z początku myślalem ze to jacyś techniczni Drimow grają. Mariusz Duda i jego załoga starali się jak mogli, ale fatalne nagłośnienie skutecznie uniemożliwiło im pokazanie na co ich stać. Ogólny dzwiekowy chaos, który dopiero przy Second Life Syndrome zaczął się przejasniac. Szkoda... wiem że na późniejszych koncertach przed DT już wyszlo im o wiele lepiej. Niemniej jednak publika przyjęła ich ciepło.
Po przerwie która uprzyjemniały dźwięki lecącego z taśmy zespołu smyczkowego grającego klasyki Drimów dobiliśmmy się niemal do sceny gdzie ścisk panował niemiłosierny a tlenu było tyle co na szczycie Everestu

I wtem zapadła ciemność, a z glosników zabrzmiał puszczony z taśmy mix fragmenów utworów DT. Emocje sięgnęły zenitu gdy przerodziły się one w pierwsze takty Overture 1928. I gdy utwór rozpoczął się na dobre to co stało się na sali mozna nazwać tylko zbiorową ekstazą 6000 ludzi. Falujący tłum, wyciągniete ręce, dzikie skoki, zbiorowe śpiewy wraz z Jamesem LaBrie - to wszystko zadaje kłam kalumniom rzucanym czasami iż muzyka DT nie ma w sobie pierwiastka zabawowego skupiając się na popisach technicznych. Wstęp przerodził się oczywiście w Strange Deja Vu. Nastepnie niespodzianka - rzadko grywany ultraciężki walec - Honour Thy Father. Potem dwa najcięższe utwory z ostatniego albumu: Constant Motion i Dark Eternal Night. Uspokojenie w postaci Surrounded we wspaniale wplecioną wstawką z Sugar Mice Marillionu - doprawdy piękny hołd, wzruszyłem się... Pora na troszkę melodyki: Never Enough i chóralnie śpiewany przez publikę Forsaken. Oczywiscie nie zaznalismy spokoju gdy zabrzmiały pierwsze dzwięki Take The Time - tłum spiewający na zmiane z Jamesem i pompatyczne zakończenie kawałka sprowadziły na mój krak stado mrówek

Ale to dopiero poczatek "ciar" gdyż po nim nastąpiło uspokojenie pod postacią wzruszającego The Spirit Carries On podczas którego pojawiło sie mnóstwo świateł zapalniczek palonych przez ludzi zachęcanych przez Portnoya. I tu także zbiorowy śpiew - od początku do końca utworu. Widać że nikt nie trafił na ten koncert przez przypadek... Kolejny zagrany utwór to kilkunastominutowy, kultowy Home z popisami solowymi muzyków (zwłaszcza Petrucciego) w końcówce. I koniec... Czyżby ? Oczywiście że nie - muzycy powrócili i na bis zagrali nam epickie zakończenie płyty Images & Words, czyli Wait For Sleep pzrechodzace w Learning To Live... Pokłony muzyków, "dziękujemy" publiki i .. światła... koniec...
Po koncercie warowaliśmy sporo czasu na tyłach Spodka czekając czy też może muzycy nie wyjdą do fanów jak to mają w zwyczaju czasem robić (autografy, fotki itp). Niestety nie tym razem - autokar przejechał obok grupki najwierniejszych czekających fanów - jedynie LaBrie pomachał przez szybę. Trudno... Panowie jechali wszak do Berlina w ktorym następnego dnia mieli grać. Można im to wybaczyc - odkupią to następnym razem
Warto wspomnieć o zarzutach, które pojawiły się w ustach wielu (róznorakie fora itp) po koncercie. Że to za krótko, że muzycy za mało ruchliwi, że brzmienie niektórych muzyków/fragmentów malo selektywne, że dobór utworów nie ten (większośc utworów z najbardziej kultowych Image & Words i Metropolis 2 - czego można wiecej chcieć), że brak telebimów. Cóż... Wg informacji na forum Mikea Portnoya 2 X w Warszawie zagrają i dłużej, i inny repertuar, i w lepszej oprawie. Zamiast jednego koncertu mamy dwa, z których pierwszy to zaledwie przygrywka - cóż będziemy trzymac panów za słowo. Tłuka na nas kase - ktoś krzyknie... Jako oddany fan nie szkoda mi wydać na dwa koncerty DT w roku, a i frajda podwójna

A co do koncertu to jestem w stanie im wybaczyć wszystkie "ale". Wszak przyjechałem po wspaniałą muzykę i odbierające dech emocje - i dostałem to com chciał... Czegóż więcej chcieć... Za parę miesięcy na Torwarze wszyscy podniesiemy dłonie i zakrzykniemy "Dark Master !!! I Will fight for You !!!"