No więc tak: wyjechałem z domu w środe z rana, wieczorem dojechaliśmy(stopem)so Słubic, gzie spędziliśmy noc w przemiłym zajeździe dla tirowców, gdzie spożyliśmy duże ilości piwa. Następnie w czwartek rano złapaliśmy stopaprosto do Kostrzyna, gdzie byliśmy jakoś po 7 - mej. Po rozbiciu namiotu byliśmy strasznie zmęczeni kilkudziesięcioma nieprzespanymi godzinami, więc... poszliśmy na pivo, a potem na wódkę. Wieczorem nie dotarliśmy na fim bo w końcu dopadł nas sen.
Dobra, teraz o muzyce
Piątek:
Pogodno - fajny koncert, dobrze że zagrali na początku bo przynajmniej zgromadzili dużą publikę, co o tej porze nie jest normą na łudstoku.
Następnym zespołem który zobaczyłem była AmetriA, fajne hard core'owo metalowe graniei nieśmiertelen bailando
Konopians nie przypadli mi wcale do gustu, to jedna z tych kapel, gdzie po pierwszym riffie zna się wszystko. Słabiutkie, polskie reggae.
Zdob Si Zdub też mi się niezbyt spodobali więc poszedłem sobie do namiotu, pod scenę wróciłem na występ Dhiy, która jednak nie przekonałą mnie ani trochę, podobnie jak następny Freak of nature. Twórczości zepołu Knorkator niestety nie jestem w stanie pojąć. Po tych dość słabych wystpach przyszedł czas na porcje czadu, najpierw Moskwa, prosto, ostro i do przodu, i aż dwa razy moje ulubine "Nigdy!". KSU zagrało rewelacyjnie, już nie mogę się doczekac DVD z ich wystepu, po tym koncercie straciłem głos. Dalej Toten Hosen, pokazali klase, szkoda że nie wyszli na bis, ale wiadomo czym to było spowodowane. Niemniej jednak był to jeden z lepszych momentów festiwalu. KLao Che słuchałem z namiotu, ale nie powiedziałbym żeby to była jakaś rewelacja.
Sobota:
2PU mi się nie spodobało, sztampowy nu metal i tyle. Dubska zagrały całkeim sympatycznie, pokazali że można grać bujającą muże z niezłym wykopem, w przeciwiństwie do konopians. Frontside - zagrali to co zwykle, dla tych co zwykle, czyli niekoniecznie dla mnie, ale ludziomksię podobało. Mad Doggin też ostro przywalili, fajna kapela. 100TVG i chyba największy młyn festiwalu, miałem fajny odcisk glana na twarzy

porcja nieziemskiego czadu, szkoda że nie zagrali bereta

She male trouble - pożądna dawka rock'n'rolla, miłe zaskoczenie. TCIOF, nie trawie takiej muzyki, nienawidze Borysa Dejnarowicza, ale zagrali nawet nieźle, a ludzie przyjeli ich całkiem nieźle. Carrantouhilla nie widziałem. Jaryczewski mnie bardzo zaskoczył, gość który dwa lata temu ledwo mówił dziś znów rewelacyjnieśpiewa, rewelacja. Beatsteaks, obok KSU najlepszy koncert festiwalu, tak właśnie powinien brzmieć rock. Without end, kawał czadu, starokreatorowski thrash zmieszany z elementami HC, aż się chciało machać łbem.
RAZ, DWA, TRZY dali piękny koncert, ale chyba jednak ciut za długi. I wreszcie Hey, wyszli o 3 nad ranem i... zagrali świetnie. Nie mam pytań. Najlepszy woodstock na jakim byłem.