Macie tutaj relację teraz pisaną na szybko, wrzucona jest też na moim blogu:
Tool@Spodek - 24.06.2006
Brak mi słów, było po prostu fenomenalnie. Tak, jak stwierdziliśmy z innymi uczestnikami koncertu - teraz możemy umrzeć ;D. Naprawdę, moje oczekiwania panowie z Tool'a spełnili w 100% i w tym momencie nawet, gdyby bilet na kolejny koncert miał kosztować 300-400 zł, to na pewno bym pojechał. Ale po kolei...
O 13:37 miałem pociąg do Katowic, już w Rybniku dosiadła się znaczna grupa osób, które też wybierały się na koncert (przeróżne koszulki Tool'a i A Perfect Circle nie pozostawiały wątpliwości), ja przez całą drogę rozgrzewałem się kilkoma płytkami Rage Against The Machine, co oczywiste w tej sytuacji kilkukrotnie słuchając "Know Your Enemy"

. Mniej więcej o 15:35 byłem na dworcu w Katowicach, już tam spotkać można było tłumy wybierające się na koncert, a gdy wyszedłem, by sprawdzić jak sytuacja wygląda na mieście bardzo się zdziwiłem - wszystkie ogródki pełne fanów, w ogóle wszędzie na mieście można było ich spotkać (ludzie bardzo przyjaźnie nastawienie, panowała świetna atmosfera

. O 16 przyjechać miała ekipa z Krakowa, razem z którą miałem iść na koncert (specjalnie wcześniej przyjechałem, by jak najszybciej dostać się do środka i zająć jakieś dobre miejsce na płycie). Ekipa w połowie składała się z osób z forum Anathemy, ok. 16:30 byliśmy pod Spodkiem i już ustawiliśmy się przed wejściem. Dopiero o 17:30 otwarto bramy. Żałuję trochę, że nie miałem ze sobą żadnego aparatu, kamery, bo dosłownie nikt z ochrony mnie nie sprawdził, nie przejrzał, co wnoszę w plecaku - tylko jeden ochroniarz kazał mi go zostawić w szatni. Później był sprint pod wejście na samą salę, ale tam zatrzymała nas ochrona - jeszcze trwała próba i mieli nas przetrzymać przez kilka minut. Miałem bilet na płytę, centymetrów mi nie brakuje, więc stwierdziłem, że nie będzie problemów. Nie chciałem pchać się pod samą scenę, a gdzieś trochę bardziej w głębi w spokoju słuchać muzyki i obserwować to, co się dzieje. Ustawiłem się razem z dopiero poznanym nowym znajomym z Przemyśla mniej więcej w środku, na przeciw perkusji Careya, bo też jego gra najbardziej mnie interesowała. Tam czekały nas dwie godziny do występu. Przypadkiem spotkałem kolesia, którego kojarzyłem z mojego byłego liceum i tak na dyskusji o płytach Tool'a, ogólnie o muzyce w trójkę spędziliśmy ten czas. Wokół powoli zbierał się tłum. Nie spodziewałem się, że pojawi się tyle ludzi. Nie wiem, może się pomylę, ale na moje oko mogło być około 5-6 tyś (pełna płyta, bilety od kilku tygodni wyprzedane), a na trybunach znalazłoby się bardzo mało wolnych miejsc - nie wiem jaka jest pojemność, ilość biletów w sprzedaży, ale w 99% na pewno miejsca były zajęte.
Zaczęli o 19:30, z półgodzinnym opóźnieniem. Oczywiście już samo pojawienie się muzyków na scenie wywołało euforię i burzę oklasków. Najpierw pojawili się Adam i Justin (tak, jak zwykle jedynie pomachali w kierunku widowni i ustawili się na scenie) - patrząc ze strony widzów Justin ustawił się po prawej, Adam po lewej stronie sceny. Mniej więcej na środku, ale oczywiście trochę w głębi stała perkusja Danny'ego, a obok niego stał mikrofon i nie wiem, chyba były to klawisze, ale nie widziałem dobrze, które czekały na Maynarda (przez cały koncert posługując się tym, pyschodelicznymi wstawkami zaczynał utwory). Następnie pojawił się Danny - w koszulce koszykarskiej Los Angeles Clippers (ja jako stary kibic LA Lakers mimo wszystko mogę mu to wybaczyć ;D). Adam z Justinem zaczęli grać "Lost Keys", a w tle - na czterech telebimach przedzielonych rzędami świateł pojawiła się pierwsza wizualizacja. I jej nie zapomnę chyba przez długi czas. Muzyka w połączeniu z jakimś dziwnym niebieskim obrazem, który przypominał gęstą, pływającą masę robiła wrażenie. Po krótkim wstępie na scenie pojawił się Maynard - na głowie irokez dobrze znany z ostatniej oficjalnej sesji zdjęciowej, bez koszulki, w podwiniętych dżinsach. Praktycznie 3/4 "Rosetty Stoned" odśpiewał stojąc tyłem do widowni (osoby, które trochę się orientują jak wyglądają koncerty Tool'a pewnie nie były zaskoczone). My w czasie tego kawałka musieliśmy zmienić miejsce, naprawdę chciałem spędzić ten koncert w spokoju, przenieśliśmy się więc na bok, tam było luźniej - Adama widziałem przez to jedynie do połowy, ale trudno. Wykonanie było doskonałe, z szybko zmieniającymi się wizualizacjami, kolorami, światłami. Bez zarzutów. Maynard krótko przywitał się z publicznością, później zagrali "Stinkfist" i "46&2". Maynard już w kapeluszu - też znanym z ostatniej sesji zdjęciowej, wszystko robiło na mnie co raz większe wrażenie. Bez chwili nieuwagi, cała czwórka cały czas skupiona na występie, fantastycznie wymiatający na perkusji Carey interesował mnie najbardziej, czasem miało się wrażenie, że gdzieś ma ukrytą trzecią rękę ;D. Następny był "Jambi" ostro, agresywnie zagarny od samego początku, brzmiący cholernie ciężko, fenomenalnie wypadła ta część od 4-5 minuty - partia instrumentalna i solo Adama, Maynard w jej czasie najpierw na kolanach, a później na stojąco wywijał kapeluszem, publiczność bawiła się świetnie. Trzeba zaznaczyć, że Tool gra niesamowicie głośno - nie wiem, chyba ktoś od nagłośnienia przesadził, bo głównie gitara była wprost ogłuszająca. W miejscu gdzie ja stałem wszystko słyszałem świetnie, miałem szczęście, podobno w innych miejscach już było gorzej.
Następny był fenomenalny i dla mnie wręcz kultowy "Schism", tutaj zaskoczyli, bo krśrodkowa partia przed momentem tekstu, gdy Maynard śpiewa "between supposed lovers" (wczoraj wraz z publicznością) zagrana została o wiele szybciej, niż kiedyś na płycie. I trzeba pzyznać, że zabrzmiało to znakomicie. W ogóle, w kilku utworach niektóre momenty były trochę zmienione, albo wydłużone, w jednym z utworów (nie pamiętam już w którym), gdy Maynard miał krzyczeć zastąpiła go wydłużona część instrumentalna.
Następny był "Right In Two", mimo, że wykonanie dobre, to wydaje mi się, że akurat ten kawałek z nowej płyty się nie broni. Wydaje mi się, że w setliście można było go zastąpić jakimś innym (np. tak oczekiwanym przeze mnie "The Grudge" lub czymś z "Undertow", np. "Prison Sex"

. Kolejny był "Sober" i to chyba najważniejszy punkt tego koncertu. Inna sprawa, że to chyba najbardziej znany utwór Tool'a, ale wypadł wczoraj zdecydowanie najlepiej, dosłownie powalająco. Ja słuchałem z otwartymi ustami, ręce odruchowo wystukiwały rytm dyktowany przez Carey'a, siłą rzeczy wszyscy zaczęli śpiewać, oczywiśćie wrażenie zrobiło odśpiewanie refrenu na przemian z Maynardem. W ogóle końcówka utworu zagrana została z taką energią, zaangażowaniem, pasją, że po prostu odczucia trudno opisać. Podobnie dobrze wypadł "Lateralus", kolejny popis Carey'a - szybkość niesamowita. Trzeba przyznać, że Jones i Chancellor może na scenie nie są efektowni, jak on - nie ruszają się, w skupieniu grają stojąc w miejscu, ale tak naprawdę oni niczego nie muszą robić. Muzyka i ich gra broni się sama. W ogóle "Lateralus" to jeden z moich ulubionych utworów z poprzedniej płyty, więc bardzo mnie ucieszyło, że go zagrali
I skończyli wyszli, ukłonili się i co najlepsze - usiedli na podeście, na którym stała perkusja i gdzie śpiewał Maynarda i po prostu patrzyli na publiczność. Świetny moment, trzeba pzyznać ;D. Publiczność zaczęła się domagać dalszej gry, oni oczywiście byli na to gotowi, ale zwyczajnie sobie czekali. Carey rzucił publiczność butelkę wody i swoje pałeczki, panowie zebrali się i zaczęli grać ponownie. Najpierw poleciał "Vicarious", później "Aenema" - tak, jak na wszystkich koncertach tej trasy. "Vicarious" jest wprost stworzony, by grać go na bis, typowy singiel, na koncercie sprawdzający się idealnie. Po jego zagraniu Maynard odezwał się po raz drugi i to był szok, bo oprócz typowego pożegnania i podziękowania powiedział - "do zobaczenia wkrótce, już w listopadzie"! Nie wiem, byłem tak zaskoczony, że przez długi czas nie mogłem uwierzyć, myślałem, że się przesłyszałem ;D, ale wszyscy później potwierdzili, że faktycznie tak było i wcale mi się nie wydawało. O co chodzi, nikt nie wie, ale mam nadzieję, że dotrzymają słowa i faktycznie sie pojawią. Na pożegnanie zagrali, jak już napisałem "Aenemę" z wizualizacją zawierającą znaczące fragmenty teledysku. Razem odśpiewaliśmy tekst, przede wszystkim refren:
Here in this hopeless fucking hole we call la
The only way to fix it is to flush it all away.
Any fucking time. any fucking day.
Learn to swim, Ill see you down in arizona bay.
I z furią zaśpiewane przez Maynarda na sam koniec:
Time to bring it down again.
Dont just call me pessimist.
Try and read between the lines.
I cant imagine why you wouldnt
Welcome any change, my friend.
Na koniec dali z siebie wszystko, pożegnali się fantastycznie.
Cały koncert trwał prawie 2 godziny. Niedosyt po dobrym koncercie oczywiście jest zawsze, zawsze chciałoby się, by trwał jak najdłużej.
Nie wiem, rozmawiałem z kilkoma osobami i wszyscy byli pod ogromnym wrażeniem - tak, jak ja. Także pod wrażeniem wizualizacji - dobrane były doskonale, do kawałków ze starszych płyt dołączone były fragmenty znanym wszystkim teledysków, razem z wszystkimi tymi charakterystycznymi postaciami

, w czasie "Lateralusa" ten charakterystyczny płomień, natomiast, gdy grali "Vicarious" na telebimach pojawił się między innymi motyw znany z okładki "10,000 Days".
Widać, że cała czwórka po koncercie było podobnie zadowolona jak my - przez jakiś czas pozostawali na scenie (choć oczywiście najszybciej wyszedł znany z dystansu do publiczności Maynard

, Carey, Jones i Chancellor kłaniali się kilkukrotnie, na różne sposoby starali się wyrazić podziękowania. Adam i Danny w pewnym momencie rzucili w tłum najpierw kilka butelek wody, później sam Danny swoje kolejne pałeczki, później jeszcze coś, czego nie udało mi się zidentyfikować.
Jeśli faktycznie przyjadą do Polski jeszcze w tym roku, to będę musiał znów się tam pojawić. Przeżycie jest niesamowite.
Mam gdzieś, co na temat tego koncertu będą pisać inni, może ktoś będzie się czepiał jakichś szczegółów - ja odebrałem go tak, jak widać.
Kto nie był, niech naprawdę żałuje. W każdym razie mam nadzieję - do zobaczenia w listopadzie

.