• 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5

David Gilmour w Gdańsku!
#46

O czosnek! O tym koncercie nie da sie powiedziec nic innego jak "cudowny"! To bylo jak na razie najpiekniejsze muzyczne doswiadczenie w moim zyciu (zaznaczam tutaj, ze bylem jeszcze na koncertach Deep Purple oraz Gov't Mule). I nie ma w tym przesady. Po prostu Gilmour ze swoimi kolezkami zmiazdzyl, a kiedy na poczatku z glosnikow lupnelo "Speak To Me/Breath" z albumu "The Dark Side of The Moon" to pomyslalem, ze ten 60 letni staruszek nadal deklasuje wiekszosc wspolczesnych pseudogitarzystow swymi magicznymi solowkami (moim zdaniem byly one najwieksza atrakcja tegoz koncertu, bo jak wiadomo wokalem Dave'a zachwycac sie juz nie ma po co, bo niektorych gorek juz nie wyciagal (np. "Shine On You Crazy Diamond: Part I""). Po "STM/B", przyszedl czas na "Time". To bylo wspaniale przezycie. Uslyszec swoj ulubiony kawalek Floyd'ow na zywo, w doskonalej aranzacji (wspanialy klimat budowala orkiestra pod batuta Zbigniewa Prisnera) i wspanialym wykonaniu. Raz kolejny zmielil mnie tutaj solowy popis Gilmoura, oraz jego zespolowego kolegi Phila Manzanery znanego z grupy Roxy Music (oprocz niego, na scenie David'owi towarzyszyli jeszcze: Rick Wright [klaiwsze, wokal], Jon Carin [klaiwsze, efekty itd.], Dick Parrt [saxofon], Guy Pratt [gitary basowe] oraz Steve Di Stanislao [perkusja]).

Jednak przy "Czasie" pojawil sie problem, ktory doskwieral mi juz do konca koncertu, a mianowicie - naglosnienie, ktore bylo po prostu mizerne. Jezeli ktos stal gdzies w srodku widowni (jak ja) i ogladal koncert praktycznie wylacznie z telebeamow (choc co nieco efektow swietlnych zobaczylem, ale o tym pozniej) to slyszal dzwiek idacy tylko ze sceny (!). Nie wiem jak w sektorach C1 i C2 (sam koniec terenu koncertu), ale wlasnie z tamtych rzedow ludzie najbardziej krzyczeli "glosniej!", "louder!". No, ale to przeciez nie wina zespolu, tylko panow akustykow. Jednak nawet kiepskie naglosnienie nie potrafi mi przeszkodzic w ocenianie tego koncertu na 5 + (*). Po wymarzonym wstepie, David ostrzymal gromkie brawa za swoje "dzekuja" i zapowiedzial set z najnowszej plyty "On An Island". Rozpoczeli od "shine on you crazy diamond 21 wieku" czyli "Castellorizon", ktory czarujac sluchaczy slicznymi pasazami gitary Dave'a plynnie przeszedl w jeden z najlepszych kawalkow na plycie, czyli tytulowiec "On An Island". To, co czynilo ten utwor naprawde wsymienitym byla wspomniana juz wyzej polska orkiestra, ktora swymi smykami wprowadzala kameralny nastroj. Oczywiscie w zwienczeniu tej kompozyji David popisal sie dwiema solowkami - jak wspanialymi, juz dobrze wiecie. I wlasciwie po tym utworze rozpoczelo sie na dobre smecenie (kto slyszal nowy album, ten wie co mam na mysli). Z drzemki na stojaco wyrwal mnie dopiero kawalek o lekkim zabarwieniu country w ktorym po prostu COS sie dzialo. Kulminacyjnym momentem I czesci koncertu bylo zdecydowanie bardzo zywiolowe wykonanie mojego ulubionego "Take A Breath", okraszonego swietna gra swiatel. I wlasnie tutaj nasunela mi sie refleksja (podobnie mam kiedy slucham Pink Floyd) - czy Gilmour nie moglby nagrywac wiecej takich kawalkow? Naprawde zywiolowy, wspanialy poraywajacy do tanca hard rock wypadl na tle poprzednich utworow cudownie, mimo, ze jest to taki ... mozna powiedziec "podrecznikowy" kawal grania. Po "Take A Breath" kolejny raz zapadlem w krotka drzemke - ale szczerze mowiac byla to najpiekniejsza drzemka w moim zyciu, bo przeciez na scenie szalal David i kazda jego solowka przyprawiala mnie o ciary na plecach, a i reszta muzykow sprawowala sie naprawde dobrze nie ustepujac w swych popisach mistrzowi. Z tego przyjemnego letargu wyrwal mnie jakis facet, ktory zle sie poczul i trzeba bylo go "oddac" pogotowiu. I wlasnie wtedy Gilmour oglosil krotka przerwe. Oceniajac pierwsza czesc tego wystepu moge powiedziec, ze plyta "On An Island" nadaje sie raczej do sluchania w domu, w wygodnym fotelu, przy zgaszonym swietle, bo tylko w ten sposob mozna docenic ten kazek.

Ale przeciez za chwile ma nastapic to, na co chyba wszyscy czekaja, a wiec dalsza czesc utworow Pink Floyd. I rozpoczeli. Rozpoczeli najlepiej jak tylko mogli. Bo od "Shine On You Crazy Diamond", w ktorym cichy wstep budujacy tajemniczy klimat, wykonany zostal przez grupe anonimowych ludzi na kieliszkach. Naprawde nie wiem jak to nazwac, ale byl to iscie magiczny moment. A kiedy do akcji weszla gitara Gilmoura to pomyslalem, ze lepiej juz byc nie moze. Okazalo sie, ze jednak moglo, a to dlatego, ze zaraz ze swymi partiami klawiszy wchodzil Wright. Delektowalem sie tymi dzwiekami ile tylko moglem i wtedy rozbrzmial taki bardzo charakterystyczny motyw, ktory obwieszczal, iz za chwile do akcji przylaczy perkusja. A potem kolejna solowka, i kolejna, i jeszcze nastepna ... To byla magia, po prostu magia. Nie moglem sie oprzec wrazeniu, ze na scenie to PINK FLOYD, chociaz bylo ich tam tylko dwoch. Ale jednak czulem, ze powrocila energia tamtych lat. Nastepnie wejscie wokalu, tutaj jedak zaczely uwydatniac sie problemy glosowe Davida, ktory nie wyciagal wiekszosci gorek. Ale to nic. Utwor zostal choralnie odspiewany przez publicznosc. Po bajecznym "Shine On You ...", Gilmour z wykorzystaniem gitary akustycznej, zaintonowal dwa (czy 3?) kawalki, ktorych tytulow nie moge sobie przypomniec, w kazdym razie wypadly one naprawde znakomicie. (czekam, az Miriam mnie oswieci, bo w tej chwili nie moge sobie nawet przypomniec poprawnej kolejnosci setu, ale postaram sie ;])

Nastepnie uslyszelismy utwor na ktory najbardziej czekalem ... "Echoes" w pelnej wersji po prostu zmielilo publike. Zdecydowanie najlepszy punkt koncertu [IMO]. Nie bede nawet probowal tutaj opisac slowami tego, co czulem i uslyszalem. Sami na pewno wiecie, jaki to jest utwor. A teraz dodajcie do tego kilkdziesiecio tysieczny tlum + doskonale orkiestracje i jeszcze piekniejsze sola Dave'a. Mieszanka wybuchowa. Nalezy tutaj takze wspomniec o swietnym oswietleniu i laserach. Gra swiatel, stala na tym samym poziomie co wystep muzykow - czyli idealnym (prawie). Przy mniej wiecej srodkowej czesci Echoes (chodzi o moment kiedy slychac tylko podmuchy wiatru, krakanie krukow, a potem David wchodzi ze swymi psychodelicznymi dzwiekami) wlasnie te swiatla i wizualizacje za grajkami robily najwieksze wrazenie. Po cudownych Echach, rozbrzmialy dzwony - nie bylo juz watpliwosci, to musi byc "High Hopes" z plyty "The Division Bell" co publicznosc przyjela z ogromnym entuzjazmem. Po raz kolejny solem popisal sie Gilmour, a na koncu kompozycji wspaniale rzezbil sobie na gitarce akustycznej. Po "High Hopes" panowie zeszli ze sceny, ale za chwile wrocili przywolani oklaskami publicznosci. "Swietnie" pomyslalem. Teraz czekam jeszcze na ... "Wish You Were Here". Wspaniala balladke, z bardzo przyjemnym solem, ktora zostala odspiewana przez cala publicznosc. To byl naprawde wyjatkowy moment - zapewne i dla muzykow, i dla uczestnikow wystepu. Potem Dave zapowiedzial bodaj kawalek "The Great Day For Freedom" (?), ktorym oddal czesc Stoczniowcom. Taki prosty i typowo floy'dowski walek z "The Division Bell", bez zadnych zmian w konstrukcji, z dosc zabawnym wileoglosem w refrenie. Na koniec obowiazkowo uslyszelismy "Comrtably Numb" z "The Wall" w ktorej David znowu marnie poradzil sobie wokalnie, ale jego solo rekompensowalo wszystkie inne wpadki - naglosnienie, wokal itd. Jego popis byl moim zdaniem najlepsza solowka koncertu, choc zapewne wielu sie ze mna nie zgodzi. Ten kawalek jest po prostu na mojej prywatnej "Top Liscie Solowek" na zaszczytnym 3-cim miejscu i pewnie dlatego tak euforycznie do tej kompozycji podszedlem. W kazdym razie po tym kawalku muzycy zeszli ze sceny i juz wiecej sie na niej nie pojawili. A szkoda, bo chetnie uslyszalbym na koniec "Another Brick In The Wall: Part II", ktore zagrane w ta rocznice pasowaloby idealnie. [czuje, ze zapomnialem o co najmniej 2 - 3 utworach, dlatego czekam az Miriam mnie poprawi ;D]

Reasumujac - byly to najpiekniejsze 3 muzyczne godziny mego krotkiego zywota. I tyle. Gilmour to klasa. I nic juz tego nie zmieni. Zalujcie kmiotkowie, ktorzy nie pojawili sie na tym wystepie ;]

[Obrazek: davidlc7.jpg]

David ... padam na kolana! Big Grin

(*) - Bo "6" zarezerwowane jest tylko dla King Crimson ;D
Odpowiedz
#47

Cytat:Nie od dzisiaj wiadomo, że w Polsce zarówno TV publiczna jak i komercyjne sprzyjają niewyszukanym gustom. Ważniejszy jest przecież kolejny odcinek "Hitów na czasie" i innych ścierw. Dwa dni dobrej muzyki z rzędu za sprawą Ca Ira i Gilmoura to już by było za dużo kultury dla naszej kochanej telewizji.
ponoc sam gilmour sie nie zgodzil na transmisje, czemu zreszta sie nie dziwie. ponoc transmisja jarre'a w zeszlym roku byla jeszcze gorsza niz sam jego wystep Wink na dvd sobie obejrzymy wszystko ladnie zmontowane, z dzwiekiem porzadniejszym i w ogole.
Cytat: Gilmour to klasa.
no, mercedes, konkretny jest Wink
Cytat: Zalujcie kmiotkowie, ktorzy nie pojawili sie na tym wystepie ;]
zalujemy. ladna relacja, choc patos straszny, niemniej nie sluchaj, bo mowie to z zazdrosci Smile szczerze mowiac, troche sie zdziwilem, ze sie jednak waters nie pojawil na scenie (!).
Odpowiedz
#48

Wiem, ze jest patos i relacja jest dosc chaotyczna, ale ja po prostu bede musial kupic i przesluchac ten koncert jeszcze kilka razy, zeby go w pelni docenic. Trzy godziny muzyki to zbyt duza porcja do ogarniecia na raz, szczegolnie na zywo, kiedy nieustatnie ktos Cie szturcha i popycha zarzekajac sie, ze to "ostatni raz" i przez to nie masz mozliwosci aby sie dokladnie skupic. [A juz w ogole ciezka jest ta sztuka, kiedy ma sie doczynienia z muzyka Floyd'ow czy Gilmoura w ktorej kazdy szczegolik jest wazny]
Odpowiedz
#49

Mam nadzieję, że dvd z zapisem tego koncertu pojawi się już niedługo. Wiadomo już coś na ten temat?
Odpowiedz
#50

Byłem na tym koncercie i muszę stwierdzić, że słabiutki był strasznie, zwłaszcza jeśli chodzi o część pierwszą.
Nagłośnienie o zbyt słabej mocy, zła praca akustyków (gitarzysta rytmiczny praktycznie ledwie słyszalny, orkiestra również daleko wtopiona w tło, słabiej słyszalna niż klawisze), do tego sam Gilmour nie wyciągał niektórych partii wokalnych. :?
To, co jakoś wzbudziło moje zainteresowanie to "Astronomy Domine", "Echoes", "Wish You Were Here" i "Comfortably Numb". Ale też nie będę ukrywał, że całość brzmiała jak odgrzewany kotlet, niestety.
Odpowiedz
#51

Właściwie cała "pofloydowa" twórczość Gilmoura to taki odgrzewany kotlet, a już szczególnie przereklamowane "On A Island", które jest bardzo przeciętnym dziełem i pewnie przeszłoby zupełnie bez echa gdyby nie nazwisko Gilmour na okładce Tongue
Odpowiedz
#52

Ciężko będzie mi oddać słowami to co przeżyłam na tym koncercie, ale się postaram. Zacznę jednak od spraw przyziemnych mianowicie od organizacji - niestety, ochrona i służby porządkowe nie spisały się. Nie dość, że planowane otwarcie bram o godz 17 kilkakrotnie przekładano (otwarcie nastąpiło po godzinie osiemnastej), to wspomniane służby zamiast ułatwić i usprawnić wpuszczanie ludzi na teren stoczni utrudniali to najlepiej jak mogli. Piszę o sytuacji kobiet, a najlepiej zilustruje to przykład: gdy ochrona po prawej stronie sprawdziła 2 kobiety, po lewej sprawdzono ok 10-12 facetów. No i absurdalne zakazy wnoszenia własnych napojów (wody mineralnej czy soku) bo "nie wiadomo co jest w tej butelce" ;/ Ale w końcu znalazłam się w sektorze A2, pod sceną. Tutaj czekały mnie 2 godziny stania w błocie po nieprzespanej nocy w pociągu i czekanie na koncert.

No i zaczęło się. "Speak To Me/Breath" i "Time" z wiadomego albumu - wręcz histeryczna reakcja publiki (dobra, przyznaję, w tym moja ;D) Już po usłyszeniu pierwszych dźwięków gitary było wiadomo, że mamy do czynienia z Mistrzem. Po bardzo obiecującym wstępie przyszedł czas na prezentację utworów z płyty "On An Island". Na początek magiczny "Castellorizon", a po nim jeden z mocniejszych punktów płyty czyli "On An Island" - te utwory zabrzmiały wręcz perfekcyjnie. Później było nieco słabiej ("The Blue", "This Heaven", "Then I Close My Eyes" oraz "Smile") i ta część koncertu przeszła pod znakiem melancholii, momentami wręcz smęcenia, ale smęty w wykonaniu Gilmoura nie nużyły, co najwyżej wprawiały w stan lekkiego otępienia ; ) W końcu nadszedł czas na mocniejsze uderzenie czyli "Take A Breath" - bardzo żywiołowe wykonanie, publiczności się podobało. Na mnie jednak największe wrażenie wywarły kompozycje "A Pocket Full Of Stones" (i tutaj wielkie brawa dla Orkiestry Bałtyckiej) oraz "Red Sky At Night" (David grający na saksofonie, coś pięknego) Zwieńczeniem prezentacji utworów z płyty Davida było wykonanie "Where We Start". Koniec częśći I, 15 minut przerwy. Kompozycje z "On An Island" wypadły bardzo dobrze, jednak zgodzę się z Kubusiem, że tej płyty najlepiej słuchać w domowym zaciszu. Ale najlepsze było dopiero przed nami.

Rozpoczęła się II część koncertu, i już na początku Gilmour i spółka zaserwowali publiczność "Shine On You Crazy Diamond" - idealne wprowadzenie w klimat utworu stanowiła gra na kieliszkach napełnionych winem. Coś niesamowitego. Pod koniec wykonywania przez zespół "SOYCD" na scenie pojawił się Dick Parry, który zaczarował publiczność swoją grą na saksofonie. Czapki z głów! Poprzeczka została ustawiona bardzo wysoko. Kolejnym zaprezentowanym utworem był "Wot's...Uh The Deal" z płyty "Obscured By Clouds" co było dużym, ale bardzo miłym zaskoczeniem. Później muzycy złożyli hołd Sydowi Barrettowi wykonując kompozycję "Astronomy Domine" z grą laserów w tle. Kosmos. Następnie rozbrzmiały echa "Fat Old Sun" oraz "High Hopes". Te utwory wypadły bardzo dobrze, jednak nie utrzymały poziomu wyznaczonego przez "SOYCD". Ale teraz najważniejszy dla mnie punkt koncertu - "Echoes". Rewelacyjne, powalające, nieziemskie - mało powiedziane. To był najlepszy utwór wykonany na żywo jaki w życiu słyszałam. Niczego nie zabrakło - było krakanie wron, były podmuchy wiatru, była psychodelia i wspaniałe sola Davida. A do tego niesamowite światła i lasery. To było jak zbiorowa hipnoza. Zespół Davida wykonał także "A Great Day For Freedom" (czyli ta domniemana kompozycja "specjalnie" napisana z okazji 26 roczicy Solidarności) Na bis złożyły się dwa utwory: "Wish You Were Here" odśpiewane przez całą publiczność (to był jeden z najpiękniejszych momentów koncertu) oraz "Comfortably Numb" gdzie David przeszedł sam siebie. I to był już niestety koniec. Jak dla mnie mogliby jeszcze zagrać wspomniany przez Kubusia "Another Brick In The Wall part II". Była orkiestra, więc po cichu liczyłam też na suitę "Atom Heart Mother". Ale cóż, nie można mieć wszystkiego.

Mimo, że nagłośnienie pozostawiało wiele do życzenia (znajomy, który stał w sektorze C2 mówił, że było fatalne, podobno przez cały koncert było słychać jakieś trzaski itp; ja stałam jakieś 15 metrów od sceny i aż tak tego nie odczułam, ale momentami "problemy techniczne" zakłócały odbiór muzyki) i mimo, że Dave nie wyciągał niektórych dźwięków jego koncert był (i zpewnością na dłuuuuugo pozostanie) koncertem mojego życia. Na scenie widać było wielkie zaangażowanie oraz zgranie muzyków. Zespół Gilmoura spisał się na medal. I mimo, że z legendarnego składu Floydów na scenie pojawił się tylko David i Rick momentami miałam wrażenie jakby na bębnach grał Nick a na basie Roger. Nie można także zapomnieć o Orkiestrze Bałtyckiej pod batutą Zbigniewa Preisnera oraz o Leszku Możdżerze, który również wziął udział w koncercie. Wielkie brawa. Co do samego Davida - tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że jest Mistrzem gitary. Wielki talent i klasa. Usłyszenie i zobaczenie go na żywo było dla mnie ogromnym przeżyciem, które do końca życia pozostanie w mojej pamięci i sercu.

Co do stwierdzenia, że "On An Island" to popłuczyny po Pink Floyd... Oczywiście, że solowe dokonania Davida są słabsze od płyt PF, jednak twierdzenie, że "On An Island" to przeciętny album jest bardzo krzywdzące. Rozumiem, że większość ludzi ocenia solowe albumy muzyków PF, a zwłaszcza Watersa i Gilmoura przez pryzmat płyt takich jak "WYWH" czy "DSOTM", ale nie ukrywajmy, że takim sposobem zawsze będą niezadowoleni. Poza tym, przez takie postrzeganie (może uprzedzenie?) tracą kawał naprawdę świetnej muzyki. To nawet nie chodzi o to, że żaden z nich, ani Gilmour ani Waters nie nagra nic na miarę "DSOTM", oni nie muszą tego robić. Przez tyle lat zapracowali na własną markę, i nie muszą nic nikomu udowadniać. Mogą pozwolić sobie na pisanie muzyki dla siebie, a nie pod publikę. Wracając jeszcze do "OAI" - według mnie to bardzo dobry album, ale najlepiej go słuchać w domu, wieczorem. Gdy człowiek maksymalnie się wyciszy dostrzeże piękno w tej muzyce. Oczywiście, jeśli obiektywnie do niej podejdzie.
by the grace of god almighty
and the pressures of the marketplace
the human race has civilized itself
it's a miracle

roger waters
Odpowiedz


Podobne wątki…
Wątek: / Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
Ostatni post przez -Rene-
06-04-2008, 11:48 AM



Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości