08-14-2005, 10:01 PM
Nie zauważyłem tu osobnego topica dla tej wspaniałej kapeli - więc here it is
(przepisuję posta z tematu o progres-rocku)
Hmmm... no własnie... czemu nikt tu nie pisze o Marillion... zwłaszcza o pierwszym okresie działalności z Fishem na wokalu. Własciwie to 4 płyty studyjne, ale jakie:
Script For A Jesters Tear - wyznacznik muzyki Marillion, tytułowy numer już mówi wszystko o kapeli, albo ją pokochasz albo zlejesz (i pójdziesz słuchać ich troje ) He Knows..., The Web, Garden Party, chelsea Monday... dramaturgia przeplata się z ckliwością, napięcie ze swobodnymi gitarowymi solówkami... a wszystko to by dotrzeć do ukoronowania: antywojennego Forgotten Sons - powalającej na kolana suity, z jednym z najwspanialszych finałów w hostorii rocka "Stój - Kto idzie ?!? - Śmierć... Podejdź przyjacielu..." doslownie ciary...
Fugazi - najrówniejsza z płyt Marillion - hitowaty Sssasing na wejście, przyjemny Punch And judy, po to by zagłębic się w Jigsaw, Incubus czy ponure i lodowate She Chameleon - klasa sama w sobie
Misplaced Childhood - koncept album w ktorym na wejściu dostajemy znane chyba przez wszystkich Kayleigh i Lavender, po czym zaczynają sie rozdzierajace suity, które zarówno textami jak i muzyką rozpościerają przed nami obrazy z mojego/ twojego/Fisha/kazdego z nas dzieciństwa - pozycja dla mnie na równi z The Wall Floydów czy In the court Crimsonów
Clutching At Straws - ostatnia pozycja z Fishem w składzie - muzycznie chyba najdoskonalsza : od suiciarskich Warm Wet Circles, poprzez nastrojowe Hotel Hobbies, wręcz taneczne Incommunicado (zalany w pestkę aż po jeden z najpiekniejszych i najbardziej wstrząsających zarazem kawałkow Marillionu - White Russian - geniusz
Warto też napisać o 17-minutowym kawałku Grendel wydanym w wersji singlowej lub na składankach. Wstrzasajacy text na kanwie starogermańskiej legendy o potworze przychodzącym do wioski po daninę z ludzi, a wszystko to okraszone iście progresywną oprawą muzyczną - od ballady, poprzez organowe kościelne granie, natężajacy się pulsujący bas, wykrzykiwany spazmatycznie wokal fisha, by w końcowej części zakończyć się chyba jedną z najwspanialszych gitarowych solowek wszechczasów (nie przesadzam - posłuchajcie)
To tyle - po odejściu Fisha zarówno Marillion z Hogarthem na wokalu jak i Fish solo troszkę zniżyli loty...

Hmmm... no własnie... czemu nikt tu nie pisze o Marillion... zwłaszcza o pierwszym okresie działalności z Fishem na wokalu. Własciwie to 4 płyty studyjne, ale jakie:
Script For A Jesters Tear - wyznacznik muzyki Marillion, tytułowy numer już mówi wszystko o kapeli, albo ją pokochasz albo zlejesz (i pójdziesz słuchać ich troje ) He Knows..., The Web, Garden Party, chelsea Monday... dramaturgia przeplata się z ckliwością, napięcie ze swobodnymi gitarowymi solówkami... a wszystko to by dotrzeć do ukoronowania: antywojennego Forgotten Sons - powalającej na kolana suity, z jednym z najwspanialszych finałów w hostorii rocka "Stój - Kto idzie ?!? - Śmierć... Podejdź przyjacielu..." doslownie ciary...
Fugazi - najrówniejsza z płyt Marillion - hitowaty Sssasing na wejście, przyjemny Punch And judy, po to by zagłębic się w Jigsaw, Incubus czy ponure i lodowate She Chameleon - klasa sama w sobie
Misplaced Childhood - koncept album w ktorym na wejściu dostajemy znane chyba przez wszystkich Kayleigh i Lavender, po czym zaczynają sie rozdzierajace suity, które zarówno textami jak i muzyką rozpościerają przed nami obrazy z mojego/ twojego/Fisha/kazdego z nas dzieciństwa - pozycja dla mnie na równi z The Wall Floydów czy In the court Crimsonów
Clutching At Straws - ostatnia pozycja z Fishem w składzie - muzycznie chyba najdoskonalsza : od suiciarskich Warm Wet Circles, poprzez nastrojowe Hotel Hobbies, wręcz taneczne Incommunicado (zalany w pestkę aż po jeden z najpiekniejszych i najbardziej wstrząsających zarazem kawałkow Marillionu - White Russian - geniusz
Warto też napisać o 17-minutowym kawałku Grendel wydanym w wersji singlowej lub na składankach. Wstrzasajacy text na kanwie starogermańskiej legendy o potworze przychodzącym do wioski po daninę z ludzi, a wszystko to okraszone iście progresywną oprawą muzyczną - od ballady, poprzez organowe kościelne granie, natężajacy się pulsujący bas, wykrzykiwany spazmatycznie wokal fisha, by w końcowej części zakończyć się chyba jedną z najwspanialszych gitarowych solowek wszechczasów (nie przesadzam - posłuchajcie)
To tyle - po odejściu Fisha zarówno Marillion z Hogarthem na wokalu jak i Fish solo troszkę zniżyli loty...