misternymi krokami, w trywialnym tancu oblakanych
nikczemny aniol smierci
odziany w szaty z czelusci ludzich prochow
ciagle gnany, wystraszony, oblakany
jako by los nie znaczyl dla nas nic
jako by przeznaczenie naszym ciagle bylo
pomylone swiaty co skrzyzowaly nasze dni!
pomylone chwile i dobro co zlem okazalo sie...
oceniac ci kazali choc prawa nie miales!
narzucili plachte na zgarbione czasem cialo
i ukrucic cierpienia co z leku sie stalo
naszym zyciem, przeznaczeniem biegnacych przez wiatr dni
czas ciagle gnil, niczym drewniana tarcza zegara
gnebiona, smagana wilgocia ludzkich lez
jeszcze jedna nie zrobi im roznicy
zamykamy oczy by nie ujrzec strachu
jednak pod martwymi, sinymi powiekami strach rodzi sie
jeszcze wiekszym, potezniejszym,rosnacym do potegi szatana
jako by wladca, nikczemnikiem naszych istnien....
a nasze dusze w bolesci nieistnienia opadna na biala posadzke
niczym lisc w bezdechu egzystencji
i jedyne co pozostanie to niepamiec
w lichwiarskich umyslach trwajacych posrod fal zycia.
rozporomieniasz moja twarz bloga melancholio
posrod nedzy co jak czarne skrzydlo kruka okrywa moja przestrzen
ziemia poroniła posrod zgliszczy dziecie
a jejgo imie mnie kazali nosic
i gdy sen sie zblizal lapczywie lykajac co dane
tysiace istnien, tyciace zagubionych dusz przelalo sie przez moje cialo
usta nie milczaly - jakby nie moje
nadsluchiwalem z pokora jedynie
szmer czuly, blogi lecz natretny
jak oderwac swe usta od grzechu kielicha?!
jak nie rozkoszowac sie smakiem spazmatycznym przeklenstwa...