08-26-2005, 01:41 PM
przejrzałam dwie wcześniejsze strony tematu, czego nie zrobiłam wcześniej, możecie bić :>~, i chciałam jeszcze odnieść się do toczącej się tam dyskusji odnośnie wolności.
Scully, też jestem osobą niezwykle, jeśli nie najwyżej, ceniącą wolność i niezależność, ale mój jedyny poważny związek,w który bardzo mocno się angażowałam, ani trochę jej nie ograniczył. wiesz, to się nazywa przyzwyczajanie partnera do siebie ;P bywa trudno, ale są wartości, z których zrezygnować nie sposób i jeśli ktoś cię kocha, zrozumie to i zaakceptuje. reszta to kwestia zaufania, a zaufanie jest przecież podstawą.
w dużej mierze wszystko zależy od układu w związku, najlepiej, gdyby był równy - ty masz swoje pasje, ja mam swoje pasje i jeśli ich nie dzielimy, dajmy sobie czas na ich realizację. to przecież takie łatwe ^^ to samo tyczy się spędzania czasu z kumplami itp itd. trzeba się po prostu dogadać, nieco dobrych chęci i podziała (:
co do wypowiedzi Jałokima odnośnie podróży stopem, koncertów i im podobnych - wiesz, zawsze zależało mi, żeby partner był nie tylko partnerem, ale też kumplem i przyjacielem. jeżeli potrafi się traktować ukochaną osobę w tak różny sposób, nie tylko lepiej się ją poznaje, ale też otwiera się przed sobą nowe możliwości. :>
zresztą, naprawdę nie trzeba wszędzie jeździć razem, trochę tęsknoty nie zaszkodzi, wręcz przeciwnie - uzmysłowi kilka spraw ;]
ja również cieszę się, że przed maturą nie byłam z nikim związana, po części cieszę się, że teraz również nie jestem w żadnym związku przed 1 rokiem studiów. ma to swoje zalety, bo nikt nie zaprzeczy, że zakochanie to bardzo czasochłonny stan. nie dość, że nie możesz oprzeć się częstym i długim spotkaniom, to jeszcze i tak cały czas wariujesz i myślisz o ukochanym. niczego miłości nie zarzucam, choć to czasem nieznośne, to jednak piękne i wspaniałe, ale ciężko wtedy o dyscyplinę. ^^
samotność.
ozywiście moje zdanie 'równowaga musi być' ;P jest tutaj jak najbardziej na miejscu. każdy jej potrzebuje, chwili dla siebie, żeby posiedzieć sam ze sobą, pomyśleć, polenić się, zniknąć w lesie i cieszyć się ciszą, spokojem... jednak nadmiar jak to nadmiar - zawsze szkodzi.
można zabrnąć w kozi róg w pewnym momencie, naprawdę ^^ a potem powrót wymaga mnóstwa samodyscypliny i motywacji wziętej skądś wewnątrz.
aha - uprzejmie wszem i wobec uprzedzam, że za zwrot 'cierpienie uszlachetnia' morduję ;P
nie znoszę tego, bo prawdziwe jak cholera, ale troche cliche się z niego zrobiło.
i nie uszlachetnia też tak za darmo, zawsze coś zabiera. a to coś może być czymś, co najbardziej się ceniło i ciężko to potem odzyskać.
coś za coś, niby normalne, ale wymiana jest dość loteryjna.
ale tak, cierpienie zmusza do poszukiwania błędów, analizy, pytań co jest nie tak, co zrobić, by było lepiej, zmusza do myślenia, co na ogół prowadzi do poznania siebie i pewnego ukształtowania swoich poglądów i osobowości.
grunt to się nie poddawać, nie iść na łatwiznę i zaczynać od siebie ^^
Scully, też jestem osobą niezwykle, jeśli nie najwyżej, ceniącą wolność i niezależność, ale mój jedyny poważny związek,w który bardzo mocno się angażowałam, ani trochę jej nie ograniczył. wiesz, to się nazywa przyzwyczajanie partnera do siebie ;P bywa trudno, ale są wartości, z których zrezygnować nie sposób i jeśli ktoś cię kocha, zrozumie to i zaakceptuje. reszta to kwestia zaufania, a zaufanie jest przecież podstawą.
w dużej mierze wszystko zależy od układu w związku, najlepiej, gdyby był równy - ty masz swoje pasje, ja mam swoje pasje i jeśli ich nie dzielimy, dajmy sobie czas na ich realizację. to przecież takie łatwe ^^ to samo tyczy się spędzania czasu z kumplami itp itd. trzeba się po prostu dogadać, nieco dobrych chęci i podziała (:
co do wypowiedzi Jałokima odnośnie podróży stopem, koncertów i im podobnych - wiesz, zawsze zależało mi, żeby partner był nie tylko partnerem, ale też kumplem i przyjacielem. jeżeli potrafi się traktować ukochaną osobę w tak różny sposób, nie tylko lepiej się ją poznaje, ale też otwiera się przed sobą nowe możliwości. :>
zresztą, naprawdę nie trzeba wszędzie jeździć razem, trochę tęsknoty nie zaszkodzi, wręcz przeciwnie - uzmysłowi kilka spraw ;]
ja również cieszę się, że przed maturą nie byłam z nikim związana, po części cieszę się, że teraz również nie jestem w żadnym związku przed 1 rokiem studiów. ma to swoje zalety, bo nikt nie zaprzeczy, że zakochanie to bardzo czasochłonny stan. nie dość, że nie możesz oprzeć się częstym i długim spotkaniom, to jeszcze i tak cały czas wariujesz i myślisz o ukochanym. niczego miłości nie zarzucam, choć to czasem nieznośne, to jednak piękne i wspaniałe, ale ciężko wtedy o dyscyplinę. ^^
samotność.
ozywiście moje zdanie 'równowaga musi być' ;P jest tutaj jak najbardziej na miejscu. każdy jej potrzebuje, chwili dla siebie, żeby posiedzieć sam ze sobą, pomyśleć, polenić się, zniknąć w lesie i cieszyć się ciszą, spokojem... jednak nadmiar jak to nadmiar - zawsze szkodzi.
można zabrnąć w kozi róg w pewnym momencie, naprawdę ^^ a potem powrót wymaga mnóstwa samodyscypliny i motywacji wziętej skądś wewnątrz.
aha - uprzejmie wszem i wobec uprzedzam, że za zwrot 'cierpienie uszlachetnia' morduję ;P
nie znoszę tego, bo prawdziwe jak cholera, ale troche cliche się z niego zrobiło.
i nie uszlachetnia też tak za darmo, zawsze coś zabiera. a to coś może być czymś, co najbardziej się ceniło i ciężko to potem odzyskać.
coś za coś, niby normalne, ale wymiana jest dość loteryjna.
ale tak, cierpienie zmusza do poszukiwania błędów, analizy, pytań co jest nie tak, co zrobić, by było lepiej, zmusza do myślenia, co na ogół prowadzi do poznania siebie i pewnego ukształtowania swoich poglądów i osobowości.
grunt to się nie poddawać, nie iść na łatwiznę i zaczynać od siebie ^^