01-26-2007, 07:46 PM
Tak... widziałem zaledwie "Pulp Ficiton" (ale to widzieli wszyscy xD) oraz dwie części "Kill Bill'a" + "True Romance" oparty na scenariuszu Tarantino. I co...? Hmmm...
Filmy niby niczym nie powalają, mają totalnie nie-odkrywczą fabułę, są monetami nieco naiwne (a taki "KB" to więcej niż nieco), czasami przesycone przesadnym patosem i pseudo-teatralnością, ale... ogląda się je bardzo dobrze. Nie żebym szalał, ale jest to kino jak najbardziej niezłe. Zwłaszcza "PF". "Kill Bill" strasznie kuleje. "True Romance" to ofkoz nie jest film Tarantino, ale w warstwie fabularno-dalogowej czuć tu rękę Quentina (moje zdanie tu akurat nie jest ważne, tak powiedział mój kumpel - istny świr na punkcie QTi więc...
) i mogę rzec, że oglądało sie go rownież przyjemnie.
Kolejny element tutaj poruszony to muzyka. Jest charakterystyczna. Na pewno nie jest słaba. Poprzez fakt, iż nie jest kolejną ścieżką napisaną na orkiestrę i przez nią zagraną również rzuca się w oczy (a raczej uszy) - w pewnym sensie zaleta. Niemniej mnie jakoś nie powala (choć są ciekawe momenty). Co więcej - momentami wkurza. To "Woo-Hoo-Woo-Hoo" w wykonaniu tych malutkich japonek (bodajże The 6.7.8.'s się zwą czy jakoś tak) w "KB vol.I" ma u mnie miejsce pierwsze w kategorii "Najbardziej Irytujący Fragment OST"
. No, ale np. to co słyszymy (właściwie wszystko) w finalnym pojedynku pierwszego woluminu "KB" jest świetne. Jakoś dotychczas Hotei ani jego Boowy (a właściwie "Boøwy") nie wzbudzało we mnie większej uwagi pomimo tego, iż muzyka z KWW nie jest mi do końca obca. Może zapodam sobie OST z "KB". Kiedyś. Tak z ciekwości (bo w filmie to i tak bardziej skupiamy się na filmie niż na ścieżce dźwiękowej).
Filmy niby niczym nie powalają, mają totalnie nie-odkrywczą fabułę, są monetami nieco naiwne (a taki "KB" to więcej niż nieco), czasami przesycone przesadnym patosem i pseudo-teatralnością, ale... ogląda się je bardzo dobrze. Nie żebym szalał, ale jest to kino jak najbardziej niezłe. Zwłaszcza "PF". "Kill Bill" strasznie kuleje. "True Romance" to ofkoz nie jest film Tarantino, ale w warstwie fabularno-dalogowej czuć tu rękę Quentina (moje zdanie tu akurat nie jest ważne, tak powiedział mój kumpel - istny świr na punkcie QTi więc...

Kolejny element tutaj poruszony to muzyka. Jest charakterystyczna. Na pewno nie jest słaba. Poprzez fakt, iż nie jest kolejną ścieżką napisaną na orkiestrę i przez nią zagraną również rzuca się w oczy (a raczej uszy) - w pewnym sensie zaleta. Niemniej mnie jakoś nie powala (choć są ciekawe momenty). Co więcej - momentami wkurza. To "Woo-Hoo-Woo-Hoo" w wykonaniu tych malutkich japonek (bodajże The 6.7.8.'s się zwą czy jakoś tak) w "KB vol.I" ma u mnie miejsce pierwsze w kategorii "Najbardziej Irytujący Fragment OST"

![[Obrazek: loudness-akira-nevermore-jeff.gif]](http://maffej.ew.w.interia.pl/loudness-akira-nevermore-jeff.gif)