02-25-2005, 02:46 PM
Widzisz gannon - jednym to wystarcza, a drugim nie...
Ja mam tak dziwnie, że muszę stale uciekać przed samotnością, bo jak przez chwilę poczuję się samotny to dosłownie odchodzę od zmysłów, zachowuje się dziwnie, rozwalam co się da itp... Dla mnie jedyne wyjście, żeby w życiu wytrzymać, to częste koncerty, imprezy itd. z dodatkiem poprawiaczy humoru i najlepiej chociaż jedną dziewczyną, z którą można potańczyć i się do niej troszkę poprzytulać... Co gorsza musi to być połączone z huśtaniem się na granicy, upijaniem się choćby po to, by wnerwić przechodniów, rodziców i ewentualne gliny na ulicy... Odczuwam dziwny wstręt do bycia "grzecznym i spokojnym", zawsze muszę coś odwalić, chociaż bardzo rzadko jest to połączone z zaczepianiem ludzi (pamiętam tylko jeden taki przypadek, jak po pijaku zacząłem rzucać gałązkami w jakichś dresów). Jak tego brakuje, to zostaje hałas muzyki w moim pokoju, który jest jedynym sposobem by zagłuszyć dziwne poczucie pustki i upływu życia... Jak już jestem wieczorem w domu, to po prostu MUSZĘ wrzeszczeć te piosenki albo grać je na gitarze - jedyny sposób, by dać jakiś upust emocjom, co muszę robić non-stop... Chyba, że akurat jestem ze swoją dziewczyną - wtedy czuje się rzeczywiście szczęśliwy i wszystko to odpływa...
Dlatego trudno by mi raczej było znaleźć sens życia w kontakcie z naturą i tym podobnych "momentach o zerowym znaczeniu"...
Ja mam tak dziwnie, że muszę stale uciekać przed samotnością, bo jak przez chwilę poczuję się samotny to dosłownie odchodzę od zmysłów, zachowuje się dziwnie, rozwalam co się da itp... Dla mnie jedyne wyjście, żeby w życiu wytrzymać, to częste koncerty, imprezy itd. z dodatkiem poprawiaczy humoru i najlepiej chociaż jedną dziewczyną, z którą można potańczyć i się do niej troszkę poprzytulać... Co gorsza musi to być połączone z huśtaniem się na granicy, upijaniem się choćby po to, by wnerwić przechodniów, rodziców i ewentualne gliny na ulicy... Odczuwam dziwny wstręt do bycia "grzecznym i spokojnym", zawsze muszę coś odwalić, chociaż bardzo rzadko jest to połączone z zaczepianiem ludzi (pamiętam tylko jeden taki przypadek, jak po pijaku zacząłem rzucać gałązkami w jakichś dresów). Jak tego brakuje, to zostaje hałas muzyki w moim pokoju, który jest jedynym sposobem by zagłuszyć dziwne poczucie pustki i upływu życia... Jak już jestem wieczorem w domu, to po prostu MUSZĘ wrzeszczeć te piosenki albo grać je na gitarze - jedyny sposób, by dać jakiś upust emocjom, co muszę robić non-stop... Chyba, że akurat jestem ze swoją dziewczyną - wtedy czuje się rzeczywiście szczęśliwy i wszystko to odpływa...
Dlatego trudno by mi raczej było znaleźć sens życia w kontakcie z naturą i tym podobnych "momentach o zerowym znaczeniu"...
![[Obrazek: bustersMini.jpg]](http://xycho.csh.pl/images/bustersMini.jpg)