- Muzyka Paprika Korps określana jest jako âheavy reggaeâ. Kto to wymyślił?
Pojechaliśmy na koncert do Zittau i zobaczyliśmy ulotkę âheavy reggae aus Polenâ. Bardzo nam się to spodobało i zostało. Był czas, kiedy na plakatach pod nazwą Papryka Korps było pisane âreggaeâ i wtedy dopiero był problem.
- Dlaczego?
Bo my nie prezentujemy typowego, jamajskiego lekkiego brzmienia. Dla radykałów byliśmy nie do przyjęcia. Na szczęście na nasze koncerty przychodzili różni ludzie, również odważniejsi muzycznie i potrafili przyjąć naszą miksturę. To określenie było dla nas pewnego rodzaju wymówką.
- Co Ty rozumiesz pod tym hasłem?
Charakterystyczne jest to, co Łukasz gra na gitarze. Są to dosyć dziwne solówki i motywy, których nie ma w innych zespołach reggae. Łukasz słucha dużo ciężkiej muzyki i w jakiś sposób to się odbija na naszym brzmieniu.
- Ma poprzednich płytach zwracaliście uwagę na to, co dzieje się współcześnie. Mam wrażenie, że na najnowszym albumie âMagnetofonâ jest tego mniej.
Na poprzedniej płycie âTelewizorâ było sporo nawiązań. Na nowej płycie komentujemy rzeczywistość, ale bardziej poetycko i w abstrakcyjny sposób, mniej dosadnie, raczej podglądamy społeczeństwo i to komentujemy. Nie są to moje teksty tylko gitarzystów, ale bardzo mi się podobają. Mają swoje ukryte przesłania i trzeba ich sobie poszukać.
- Jeździcie z koncertami po całej Europie. Mam wrażenie, że jesteście bardziej znani poza granicami niż w samej Polsce. Gdzie jest najlepsze przyjęcie?
W Finlandii i Chorwacji. I są jeszcze poszczególne miasta w różnych krajach, gdzie mamy zainteresowanie większe niż gdzie indziej. Jednak Finlandia jest takim naszym ulubionym krajem.
- Finlandia w ogóle nie kojarzy mi się z reggaeâŚ
Bo ta nasza muzyka, tak do końca reggae nie jest. Dlatego, być może, nam się udało. Finlandia to świetny kraj, większy od naszego, ale z małą gęstością zaludnienia. Mimo to scena muzyczna kwitnie, istnieje mnóstwo niezależnych wytwórni, zespołów i świetnych klubów z dobrym nagłośnieniem. Ludzie kupują dużo płyt. Jeździmy od pięciu lat i zapracowaliśmy sobie na to, że gramy w salach do 800 osób.
- Jaka była Wasza najdalsza i najbardziej egzotyczna podróż?
Najdalej byliśmy w Nowosybirsku, trafiliśmy też do miejscowości Tromso w Norwegii, która leży 600 km za kołem podbiegunowym.
- Jak było w Nowosybirsku?
Najpierw dojechaliśmy samochodem do Moskwy. W pierwszej koncepcji mieliśmy jechać koleją transsyberyjską. Jednak do tego nie doszło, organizator się rozmyślił i polecieliśmy samolotem. Daliśmy dwa koncerty, jeden z Nowosybirsku, drugi w Tomsku. Pierwszy był sensowny, drugi okazał się nieporozumieniem. Była śmieszna historia, bo pani nas zaprosiła na wywiad, a jak poszliśmy, to okazało się, że to konferencja prasowa z kilkoma dziennikarzami, m.inâŚ. MTV Nowosybirsk. Oni słabo mówili po angielsku i zadając nam pytanie nie rozumieli, co odpowiadamy. Na przykład padało pytanie, czy inspirujemy się Bobem Marleyem. Odpowiadaliśmy, że nie, że znamy, ale jest dużo innych inspiracji. A kolejne pytanie brzmiało⌠âSkoro inspirujecie się Bobem Marleyem to powiedzcieâŚâ To była tego typu rozmowa. Nowosybirsk wygląda jak Katowice w 1980 roku, żadne przeżycie. Dopiero przejazd do Tomska był mocno wschodni, przez 200 km prawie nic nie było, tylko śnieg i las. Ale najbardziej niezapomniana była podróż na Ukrainę.
- Dlaczego?
We Lwowie podczas naszego koncertu ukradli nam samochód. Niezbyt było to sympatyczne, szczególnie, że jeszcze był niespłacony. Następnego dnia mieliśmy mieć koncert w Kijowie i pojechaliśmy tam taksówką.
- Ale to przecież z 500 km w jedną stronę! Musiała to być najdroższa taryfa w Waszym życiu.
Tania nie była, kosztowała chyba z 300 dolarów. Dojechaliśmy do Kijowa około godziny 23. Klub był pełny, wszyscy na nas czekali i jak przyjechaliśmy, zgotowali nam owację na stojąco. Pomyśleliśmy, że warto się przełamać, nie poddawać, bo sam koncert był niezapomniany. Potem wróciliśmy do Lwowa i staraliśmy się odnaleźć samochód. Ale tam jest tak, jak w Polsce kilkanaście lat temu, nie ma opcji na jego znalezienie. W dodatku zdobycie zaświadczenia z policji o kradzieży graniczy z niemożliwością. Siedzieliśmy tam z cztery czy pięć dni chodząc codziennie na komisariat. Za każdym razem inny policjant zadawał nam dokładnie ten sam zestaw pytań. Najmniej interesował ich sam samochód, a pytania były z w stylu âIlu z was jest studentami?â czy âJeśli jesteś studentem, na jakiej uczelni studiujesz?â. Rozmawialiśmy z różnymi policjantami na różnych piętrach komisariatu. Wyglądało to jak z âProcesuâ Kafki. W skradzionym samochodzie zostawiliśmy wszystkie rzeczy, kosmetyki, bieliznę, więc wyglądaliśmy strasznie. A do tego powrót był okropny, bo na granicy staliśmy 12 godzin! Było niesympatycznie i niebezpiecznie. Ci, którzy planują Mistrzostwa Europy są kompletnie z kosmosu, chyba nigdy nie byli na tym przejściu. To jest absolutnie niemożliwie, żeby to nagle zaczęło działać.
- Przez ostatnie lata zauważalny jest ponowny boom na reggae. Czy zastanawiałeś się, czym to może być spowodowane?
Muzyka taneczna ma duże szanse, żeby spodobać się młodzieży. Po prostu reggae jest dobrą muzyką do zabawy.
- Reggae zawsze było też związane z ideologią rastafariańską, z pewnym specyficznym sposobem życia. A czym jest reggae dla Ciebie?
Są tacy, którzy próbują przenosić wartości rastafariańskie do życia, ale ja do nich nie należę. Zresztą większość ludzi grających w zespołach, którymi się zajmuję, nie hołduje tym ideałom. Granie jest miłością ich życia, uwielbiają słuchać i grać reggae. Pamiętajmy, że rastafarianizm to kultura czarnych ludzi i nie da się jej przełożyć na język polski. Teraz za reggae nie kryje się przekaz duchowy. Najważniejsza jest muzyka.
- Ale Paprika Korps to nie tylko zespół, to też Agencja Koncertowo-Wydawnicza Karrot Kommando. Kiedy i komu przyszedł do głowy ten pomysł? Jaki na początku był cel tej firmy?
Pierwsze płyty Papryki wydawane były przez Sławka Pakosa i jego firmę W Moich Oczach. W pewnym momencie Sławek chciał firmę zamknąć i podsunął mi pomysł, że skoro tyle jeździmy i tak nam się dobrze wszystko układa, dlaczego nie moglibyśmy sami sobie płyt wydawać. I zaczęliśmy tak robić. Poszliśmy za ciosem i gdy pojawił się Vavamuffin, zdecydowaliśmy się firmę zarejestrować. Pierwsza ich płyta âVabang!â była bardzo dużym sukcesem. Wtedy rzeczywiście zaczęliśmy wierzyć, że możemy robić koncerty i wydawać płyty innym. Do głowy mi nie przyszło, że to może się tak rozkręcić.
- Jak dobieracie zespoły, z którymi pracujecie?
Wydaliśmy też płyty zespołów Doberman, EastWest Rockers, Managga, a ostatnio niemieckiego Yellow Umbrella. Podstawowym kryterium jest to, że wszystkie kapele to nasi przyjaciele, z którymi znamy się od wielu lat. Oni nam zaufali i wiedzą, że poświęcamy im mnóstwo czasu i robimy to w miarę dobrze. Łączą nas przyjacielskie układy, co jest bardzo komfortowe. To bardzo duża zaleta.
Poza tym mamy koncepcję, aby wydawać płyty wykonawcom, którym robimy koncerty. Jedno z drugim bardzo się łączy, granie koncertów jest jednym z największych czynników wpływających na sprzedaż płyty. Dziwię się, że majorsi nie wzięli się za robienie koncertów. Za granicą bardzo często, i to nawet przy dużych gwiazdach, część wynagrodzeń koncertowych bierze sobie wytwórnia, która trasę organizuje. To jest bardzo sensowne i udało się już w wielu krajach.
- Myślicie o rozwinięciu Karrot Kommando?
Mamy koncepcję, żeby starać się robić jak najwięcej rzeczy. Planujemy firmę, która będzie robić koszulki i inne gadżety. Chłopcy nieźle sobie radzą z robieniem stron internetowych i jest pomysł, aby w ramach Karrot Kommando powstała firma zajmująca się czymś takim na czysto komercyjnych zasadach. Myślimy też o pszerzeniu oferty wydawniczej. Za chwilę wychodzi płyta krakowskiego zespołu Soomood, na jesień planujemy płytę Mariki i negocjujemy z zespołem Żywiołak. Wszystkie te trzy rzeczy są stosunkowo dalekie od reggae, ale jest to tylko dobra muzyka.
- Patrząc na naszą cherlawą fonografią mam wrażenie, że firmy pokroju Karrot Kommando są przyszłością rynku, że dzięki połączeniu kilku rzeczy ten rynek jest w stanie przetrwać. Co o tym sądzisz?
Takie firmy, jak nasza, nie mają ogromnych budżetów promocyjnych, nie stać ich reklamę czy billboardy. Popularnosć wynika ze szczerej, oddolnej inicjatywy ludzi, którym to się podoba. Nie wydajemy mnóstwo pieniędzy na to, żeby ludziom się spodobało, tylko sami ludzie się o tym dowiadują i to buduje wielkość takich firm. To jest najbardziej cenne.