09-14-2005, 01:16 AM
Jestem tak podjarany że musze, po prostu musze to napisać. Już przegadałem temat z funflami i pochwaliłem się paru znajomkom, ale czuje potrzebę poskładania tego w sensowną i w miarę czytelną dla wszystkich całość.
Tak wiec dzis stało się to co musiało się stać prędzej czy później, gdyż już od dawna kołatało się to w Jałokimowym łbie...
Dień jak każdy inny... zaczęło się jak zwykle od niepozornego spotkania w Parku ze znajomkami. Skład ekipy był jednym z możliwie najlepsiejszych, przy tych ludziach dostaje jeszcze większych skrzydeł niż zwykle, w towarzystwie przeciętnych misiów, a do tego sytuacja, o której później napisze, była niesamowicie korzystna. W takim układzie musiało coś mi odpierdolić, a ekipa to wyczuła kiedy na chwile odszedłem od ławki, przy której się zebraliśmy. To był znak... widać było że Jałokimowi trybik się zazębił i wykonał obrót. Pochodziłem po parku rozglądając się po śmietnikach... W końcu zniknąłem z pola widzenia moich towarzyszy, by za moment wyłonić się z mroku z wyjmowaną, metalową wkładką do śmietnika. Oczywiście zaraz były brechty i pytanie: "po kiego chuja ci to??". Już tłumacze: W naszym parku robią czystki wybijając entów, bo mają obok skejt-park zrobić i Zieloni (tak zwiemy ekipę, która się tą wyżynką zajmuje) doskonale wiedzą, że jak zostawią tutaj ścięte drzewa, to na drugi dzień, kiedy po nie przyjadą, już ich nie będzie, bo Parkometry zaraz ognicho zrobią i puszczą wszystko z dymem. Już nie raz się przekonali że tak będzie wiec teraz albo od razu zabierają drewno, albo je na miejscu palą i tak się stało teraz, zjarali wszystko zostawiając gigantyczną kupę żaru, którego wygaśnięcie musiało być kwestią kilkunastu godzin. Żar ten przykryty był popiołem, przez co wyglądał na wygasły, ale czujne oko Jałokima jest wielkim smakoszem ognisk i doskonale czuje kiedy ognisko umiera, a te w żadnym razie nie było martwe... Wracając do naszej historii: Ta metalowa wkładka do śmietnika miała służyć mi do przenoszenia żaru, który miałem rozsypać na asfaltowej ścieżce. Pytacie "Po co?". Otóż chciałem zrobić CZARNĄ MYSZĘ! Nabrałem żaru do kubła, owinąłem dłonie swetrem i zapierdalałem najszybciej jak mogłem do miejsca gdzie TO się maiło stać, by zacząć czynić ZŁO... (czyt. kreślić pentogram) Z niemałym wysiłkiem (cholernie szybko ten kosz się nagrzewał...) wykreśliłem jedną linię i rzuciłem kubeł w chłodną o tej porze trwę. Gdy troszke ochłonął wróciłem do znajomków stojacych przy kupie żaru (skurwysyny mi nie pomogli :/ ale chciałem mieć pentogram, wiec se go zrobiłem, bez względu na wszystko, O!), napełniłem kolejną porcje żaru i lecąc spowrotem krzyczałem jak zajebiście wygląda mój świetlny miecz, co zachęciło ich do żwawego ruszenia tyłków by zobaczyć efekty moich wypocin. Idąc z daleka już widziałem jakichś typów otaczających moje dziecię i troszkę przydygałem, bo było ich sporo, ale jak się okazało to byli siacyś gówniarze, dresiki po 15, 16 lat więc olałem ich dalej robiąc swoje. Oczywiście nie obyło się bez ciekawskich pytań, więc wkręciłem im że robimy czarną myszę. Dwóch z nich na 100% łyknęło jak potem jeszcze sprzedawałem teksty typu "Myślisz, że przypadkiem jest nas pięciu?". Kolesie byli tak niekumaci że nie wiedzieli nawet co to jest pentagram. Tylko jeden z nas nie miał piór więc dało nam to więksiejszą wiarygodność. Po kilku minetkach poszli sobie, tylko jeden chciał zostać zęby zobaczyć co my będziemy robić, ale jak zaczęliśmy brechtać się że będziemy mieli dziewice do zruchania to poleciał dogonić swoich ziomków.
Mijał czas, a moje pento zaczęło nabierać kształtów, a ręce kolorków i burchli od oparzeń wiec zacząłem kombinować z gałęziami, co zaowocowało w stworzenie czegoś na czym kubeł z żarem można było wozić jak na taczce. Oczywiście nie zrobiłem kółka ;P ale były dwie rączki (na nich opierała się podstawa pojemnika) łączące się w punkcie, z którego wychodziła trzecia do góry, a z tej z kolei wychodziła jeszcze jedna równoległa do jednej z 'rączek' i na niej opiera się ścianka kosza. Ta prosta konstrukcja przy odpowiednim położeniu blokowała kubeł we wszystkich trzech płaszczyznach trzymając go w bezpiecznej odległości ode mnie.
Wkrótce mój pentogram był już gotowy... Kumple dumni ze mnie już zaczęli rozmyślać jak to wnukom o tym będą opowiadać, ale ja oczywiście jako że jestem pedantem w takich sprawach chciałem wprowadzić jeszcze kilka poprawek niwelujących niedoskonałości związane z niewygodnym kreśleniem spowodowanym nieporęcznym, mocno rozgrzanym pisakiem, jakim niewątpliwie jest metalowe naczynie o cienkich ściankach wypełnione żarem. Odpocząłem chwilkę, bo jednak takie zapierdalanie w tą i spowrotem troszke męczyło i... i się nie doczekałem poprawek... (na szczęście bo jak bym poszedł to wracając mógłbym mieć nie małą niespodziewankę) Padło hasło: "SMERFY!" i wszyscy jak jeden mąż runęli w kierunku starej, dobrej, wypróbowanej drogi ewakuacyjnej. Jeden funfel jest sporej budowy więc oddzielił się od grupy i schował się w krzakach licząc na szczęście, a my pobiegliśmy za park, gdzie jest wielka, górzysta polana. Po jej przebiegnięciu wpadliśmy w krzaki obok posiadłości proboszcza przy kościele. Policja nie wjeżdżała już za nami na polanę, ale widać było jak świecili latarkami po krzakach gdzie zbunkrował się kumpel. To było bardzo marchwiące... Przesiedzieliśmy kilka minetek w krzakach ustalając co dalej. Mieliśmy teraz się rozdzielić, bo więksiejsza grupa longherych rzuca się w oczy, a tego teraz nie chcieliśmy. Dwóch kumpli ruszyło, zostałem ja i pan P. Siedzieliśmy chwilkę, po czym wychyliłem się z krzaków żeby obadać czy wyjechali z parku i wtedy usłyszałem nagonke, która wzięła nas od tylca, z posiadłości proboszcza. W tym czasie pan P siedział tuż pod brama, z której zapwne uderzyli, ale słyszałem jak uciekał, więc chyba jeszcze go nie dorwali. Ja spierdoliłem polaną, wzdłuż muru posiadłości zatrzymując się w krzakach pełnych pokrzyw, by złapać dech i dodatkowy rodzaj oparzeń jakich nie miałem do tej pory okazji zarobić. Przesiedziałem tam kilka minut, ale jak usłyszałem psa (taki zwierz, nie chodzi o policjanta ;P) to się ździebko zmobilizowałem i już się zabierałem do ucieczki. Na razie wolnym krokiem, dalej wzdłuż muru, aż dotarłem do jego niezakrzaczonej części i cholernie oświetlonej, pustej przestrzeni. Zatrzymałem się na moment i jak usłyszałem warkot silnika rzuciłem się na ziemię, co jak się okazało, było kolejnym przejawem mojego zajebistego fuksa towarzyszącego mi od urodzenia. Samochód, który słyszałem był niebiesko-białym polonezem z kogutem na dachu wyjeżdżającym z posiadłości proboszcza... (kilkadziesiąt metrów ode mnie) Poczekałem aż odjedzie i poleżałem jeszcze kilka chwil. Wstałem i pobiegłem co sił w nogach przez polanę spowrotem do parku. Na moment zatrzymałem się w krzakach oddzielających park od polany, rozejrzałem się by ocenić sytuacje i zobaczyłem jedynie parkę grzmocącą się na ławce. To był znak że mend już tu nie ma. Serducho się uspokoiło wystukując spokojniejszy rytm i tak już zrelaksowany poszedłem obadać co z moim pentem. Ku mojemu rozczarowaniu rozmazali je... :/ Ale licze na to że zdązyło się wyżreć w asfalcie. Jutro prawda wyjdzie na jaw...
PS â nikogo z nas nie chapnęli :]
jeśli cuś nei pasi z kategorią, cy cuś to zapodaje prośbę do modów o przeniesienie
Kamael: cóż, temat trochę przerobiłem na bardziej ogólny - spodziewam się, że Jałokim zaserwuje nam więcej tego typu opowieści, a zapewne i inni mają czasem różne dziwne pomysły. skoro jest zapotrzebowanie na taki topic...
Tak wiec dzis stało się to co musiało się stać prędzej czy później, gdyż już od dawna kołatało się to w Jałokimowym łbie...
Dień jak każdy inny... zaczęło się jak zwykle od niepozornego spotkania w Parku ze znajomkami. Skład ekipy był jednym z możliwie najlepsiejszych, przy tych ludziach dostaje jeszcze większych skrzydeł niż zwykle, w towarzystwie przeciętnych misiów, a do tego sytuacja, o której później napisze, była niesamowicie korzystna. W takim układzie musiało coś mi odpierdolić, a ekipa to wyczuła kiedy na chwile odszedłem od ławki, przy której się zebraliśmy. To był znak... widać było że Jałokimowi trybik się zazębił i wykonał obrót. Pochodziłem po parku rozglądając się po śmietnikach... W końcu zniknąłem z pola widzenia moich towarzyszy, by za moment wyłonić się z mroku z wyjmowaną, metalową wkładką do śmietnika. Oczywiście zaraz były brechty i pytanie: "po kiego chuja ci to??". Już tłumacze: W naszym parku robią czystki wybijając entów, bo mają obok skejt-park zrobić i Zieloni (tak zwiemy ekipę, która się tą wyżynką zajmuje) doskonale wiedzą, że jak zostawią tutaj ścięte drzewa, to na drugi dzień, kiedy po nie przyjadą, już ich nie będzie, bo Parkometry zaraz ognicho zrobią i puszczą wszystko z dymem. Już nie raz się przekonali że tak będzie wiec teraz albo od razu zabierają drewno, albo je na miejscu palą i tak się stało teraz, zjarali wszystko zostawiając gigantyczną kupę żaru, którego wygaśnięcie musiało być kwestią kilkunastu godzin. Żar ten przykryty był popiołem, przez co wyglądał na wygasły, ale czujne oko Jałokima jest wielkim smakoszem ognisk i doskonale czuje kiedy ognisko umiera, a te w żadnym razie nie było martwe... Wracając do naszej historii: Ta metalowa wkładka do śmietnika miała służyć mi do przenoszenia żaru, który miałem rozsypać na asfaltowej ścieżce. Pytacie "Po co?". Otóż chciałem zrobić CZARNĄ MYSZĘ! Nabrałem żaru do kubła, owinąłem dłonie swetrem i zapierdalałem najszybciej jak mogłem do miejsca gdzie TO się maiło stać, by zacząć czynić ZŁO... (czyt. kreślić pentogram) Z niemałym wysiłkiem (cholernie szybko ten kosz się nagrzewał...) wykreśliłem jedną linię i rzuciłem kubeł w chłodną o tej porze trwę. Gdy troszke ochłonął wróciłem do znajomków stojacych przy kupie żaru (skurwysyny mi nie pomogli :/ ale chciałem mieć pentogram, wiec se go zrobiłem, bez względu na wszystko, O!), napełniłem kolejną porcje żaru i lecąc spowrotem krzyczałem jak zajebiście wygląda mój świetlny miecz, co zachęciło ich do żwawego ruszenia tyłków by zobaczyć efekty moich wypocin. Idąc z daleka już widziałem jakichś typów otaczających moje dziecię i troszkę przydygałem, bo było ich sporo, ale jak się okazało to byli siacyś gówniarze, dresiki po 15, 16 lat więc olałem ich dalej robiąc swoje. Oczywiście nie obyło się bez ciekawskich pytań, więc wkręciłem im że robimy czarną myszę. Dwóch z nich na 100% łyknęło jak potem jeszcze sprzedawałem teksty typu "Myślisz, że przypadkiem jest nas pięciu?". Kolesie byli tak niekumaci że nie wiedzieli nawet co to jest pentagram. Tylko jeden z nas nie miał piór więc dało nam to więksiejszą wiarygodność. Po kilku minetkach poszli sobie, tylko jeden chciał zostać zęby zobaczyć co my będziemy robić, ale jak zaczęliśmy brechtać się że będziemy mieli dziewice do zruchania to poleciał dogonić swoich ziomków.
Mijał czas, a moje pento zaczęło nabierać kształtów, a ręce kolorków i burchli od oparzeń wiec zacząłem kombinować z gałęziami, co zaowocowało w stworzenie czegoś na czym kubeł z żarem można było wozić jak na taczce. Oczywiście nie zrobiłem kółka ;P ale były dwie rączki (na nich opierała się podstawa pojemnika) łączące się w punkcie, z którego wychodziła trzecia do góry, a z tej z kolei wychodziła jeszcze jedna równoległa do jednej z 'rączek' i na niej opiera się ścianka kosza. Ta prosta konstrukcja przy odpowiednim położeniu blokowała kubeł we wszystkich trzech płaszczyznach trzymając go w bezpiecznej odległości ode mnie.
Wkrótce mój pentogram był już gotowy... Kumple dumni ze mnie już zaczęli rozmyślać jak to wnukom o tym będą opowiadać, ale ja oczywiście jako że jestem pedantem w takich sprawach chciałem wprowadzić jeszcze kilka poprawek niwelujących niedoskonałości związane z niewygodnym kreśleniem spowodowanym nieporęcznym, mocno rozgrzanym pisakiem, jakim niewątpliwie jest metalowe naczynie o cienkich ściankach wypełnione żarem. Odpocząłem chwilkę, bo jednak takie zapierdalanie w tą i spowrotem troszke męczyło i... i się nie doczekałem poprawek... (na szczęście bo jak bym poszedł to wracając mógłbym mieć nie małą niespodziewankę) Padło hasło: "SMERFY!" i wszyscy jak jeden mąż runęli w kierunku starej, dobrej, wypróbowanej drogi ewakuacyjnej. Jeden funfel jest sporej budowy więc oddzielił się od grupy i schował się w krzakach licząc na szczęście, a my pobiegliśmy za park, gdzie jest wielka, górzysta polana. Po jej przebiegnięciu wpadliśmy w krzaki obok posiadłości proboszcza przy kościele. Policja nie wjeżdżała już za nami na polanę, ale widać było jak świecili latarkami po krzakach gdzie zbunkrował się kumpel. To było bardzo marchwiące... Przesiedzieliśmy kilka minetek w krzakach ustalając co dalej. Mieliśmy teraz się rozdzielić, bo więksiejsza grupa longherych rzuca się w oczy, a tego teraz nie chcieliśmy. Dwóch kumpli ruszyło, zostałem ja i pan P. Siedzieliśmy chwilkę, po czym wychyliłem się z krzaków żeby obadać czy wyjechali z parku i wtedy usłyszałem nagonke, która wzięła nas od tylca, z posiadłości proboszcza. W tym czasie pan P siedział tuż pod brama, z której zapwne uderzyli, ale słyszałem jak uciekał, więc chyba jeszcze go nie dorwali. Ja spierdoliłem polaną, wzdłuż muru posiadłości zatrzymując się w krzakach pełnych pokrzyw, by złapać dech i dodatkowy rodzaj oparzeń jakich nie miałem do tej pory okazji zarobić. Przesiedziałem tam kilka minut, ale jak usłyszałem psa (taki zwierz, nie chodzi o policjanta ;P) to się ździebko zmobilizowałem i już się zabierałem do ucieczki. Na razie wolnym krokiem, dalej wzdłuż muru, aż dotarłem do jego niezakrzaczonej części i cholernie oświetlonej, pustej przestrzeni. Zatrzymałem się na moment i jak usłyszałem warkot silnika rzuciłem się na ziemię, co jak się okazało, było kolejnym przejawem mojego zajebistego fuksa towarzyszącego mi od urodzenia. Samochód, który słyszałem był niebiesko-białym polonezem z kogutem na dachu wyjeżdżającym z posiadłości proboszcza... (kilkadziesiąt metrów ode mnie) Poczekałem aż odjedzie i poleżałem jeszcze kilka chwil. Wstałem i pobiegłem co sił w nogach przez polanę spowrotem do parku. Na moment zatrzymałem się w krzakach oddzielających park od polany, rozejrzałem się by ocenić sytuacje i zobaczyłem jedynie parkę grzmocącą się na ławce. To był znak że mend już tu nie ma. Serducho się uspokoiło wystukując spokojniejszy rytm i tak już zrelaksowany poszedłem obadać co z moim pentem. Ku mojemu rozczarowaniu rozmazali je... :/ Ale licze na to że zdązyło się wyżreć w asfalcie. Jutro prawda wyjdzie na jaw...
PS â nikogo z nas nie chapnęli :]
jeśli cuś nei pasi z kategorią, cy cuś to zapodaje prośbę do modów o przeniesienie
Kamael: cóż, temat trochę przerobiłem na bardziej ogólny - spodziewam się, że Jałokim zaserwuje nam więcej tego typu opowieści, a zapewne i inni mają czasem różne dziwne pomysły. skoro jest zapotrzebowanie na taki topic...
[inwizobol mołd]Jam jest siewcą uśmiechów, a mordy smutne mem gruntem ornym, na którem krzak bananowca owocem nie skąpi[/inwizobol mołd]