08-30-2006, 01:07 PM
Ciężko będzie mi oddać słowami to co przeżyłam na tym koncercie, ale się postaram. Zacznę jednak od spraw przyziemnych mianowicie od organizacji - niestety, ochrona i służby porządkowe nie spisały się. Nie dość, że planowane otwarcie bram o godz 17 kilkakrotnie przekładano (otwarcie nastąpiło po godzinie osiemnastej), to wspomniane służby zamiast ułatwić i usprawnić wpuszczanie ludzi na teren stoczni utrudniali to najlepiej jak mogli. Piszę o sytuacji kobiet, a najlepiej zilustruje to przykład: gdy ochrona po prawej stronie sprawdziła 2 kobiety, po lewej sprawdzono ok 10-12 facetów. No i absurdalne zakazy wnoszenia własnych napojów (wody mineralnej czy soku) bo "nie wiadomo co jest w tej butelce" ;/ Ale w końcu znalazłam się w sektorze A2, pod sceną. Tutaj czekały mnie 2 godziny stania w błocie po nieprzespanej nocy w pociągu i czekanie na koncert.
No i zaczęło się. "Speak To Me/Breath" i "Time" z wiadomego albumu - wręcz histeryczna reakcja publiki (dobra, przyznaję, w tym moja ;D) Już po usłyszeniu pierwszych dźwięków gitary było wiadomo, że mamy do czynienia z Mistrzem. Po bardzo obiecującym wstępie przyszedł czas na prezentację utworów z płyty "On An Island". Na początek magiczny "Castellorizon", a po nim jeden z mocniejszych punktów płyty czyli "On An Island" - te utwory zabrzmiały wręcz perfekcyjnie. Później było nieco słabiej ("The Blue", "This Heaven", "Then I Close My Eyes" oraz "Smile") i ta część koncertu przeszła pod znakiem melancholii, momentami wręcz smęcenia, ale smęty w wykonaniu Gilmoura nie nużyły, co najwyżej wprawiały w stan lekkiego otępienia ; ) W końcu nadszedł czas na mocniejsze uderzenie czyli "Take A Breath" - bardzo żywiołowe wykonanie, publiczności się podobało. Na mnie jednak największe wrażenie wywarły kompozycje "A Pocket Full Of Stones" (i tutaj wielkie brawa dla Orkiestry Bałtyckiej) oraz "Red Sky At Night" (David grający na saksofonie, coś pięknego) Zwieńczeniem prezentacji utworów z płyty Davida było wykonanie "Where We Start". Koniec częśći I, 15 minut przerwy. Kompozycje z "On An Island" wypadły bardzo dobrze, jednak zgodzę się z Kubusiem, że tej płyty najlepiej słuchać w domowym zaciszu. Ale najlepsze było dopiero przed nami.
Rozpoczęła się II część koncertu, i już na początku Gilmour i spółka zaserwowali publiczność "Shine On You Crazy Diamond" - idealne wprowadzenie w klimat utworu stanowiła gra na kieliszkach napełnionych winem. Coś niesamowitego. Pod koniec wykonywania przez zespół "SOYCD" na scenie pojawił się Dick Parry, który zaczarował publiczność swoją grą na saksofonie. Czapki z głów! Poprzeczka została ustawiona bardzo wysoko. Kolejnym zaprezentowanym utworem był "Wot's...Uh The Deal" z płyty "Obscured By Clouds" co było dużym, ale bardzo miłym zaskoczeniem. Później muzycy złożyli hołd Sydowi Barrettowi wykonując kompozycję "Astronomy Domine" z grą laserów w tle. Kosmos. Następnie rozbrzmiały echa "Fat Old Sun" oraz "High Hopes". Te utwory wypadły bardzo dobrze, jednak nie utrzymały poziomu wyznaczonego przez "SOYCD". Ale teraz najważniejszy dla mnie punkt koncertu - "Echoes". Rewelacyjne, powalające, nieziemskie - mało powiedziane. To był najlepszy utwór wykonany na żywo jaki w życiu słyszałam. Niczego nie zabrakło - było krakanie wron, były podmuchy wiatru, była psychodelia i wspaniałe sola Davida. A do tego niesamowite światła i lasery. To było jak zbiorowa hipnoza. Zespół Davida wykonał także "A Great Day For Freedom" (czyli ta domniemana kompozycja "specjalnie" napisana z okazji 26 roczicy Solidarności) Na bis złożyły się dwa utwory: "Wish You Were Here" odśpiewane przez całą publiczność (to był jeden z najpiękniejszych momentów koncertu) oraz "Comfortably Numb" gdzie David przeszedł sam siebie. I to był już niestety koniec. Jak dla mnie mogliby jeszcze zagrać wspomniany przez Kubusia "Another Brick In The Wall part II". Była orkiestra, więc po cichu liczyłam też na suitę "Atom Heart Mother". Ale cóż, nie można mieć wszystkiego.
Mimo, że nagłośnienie pozostawiało wiele do życzenia (znajomy, który stał w sektorze C2 mówił, że było fatalne, podobno przez cały koncert było słychać jakieś trzaski itp; ja stałam jakieś 15 metrów od sceny i aż tak tego nie odczułam, ale momentami "problemy techniczne" zakłócały odbiór muzyki) i mimo, że Dave nie wyciągał niektórych dźwięków jego koncert był (i zpewnością na dłuuuuugo pozostanie) koncertem mojego życia. Na scenie widać było wielkie zaangażowanie oraz zgranie muzyków. Zespół Gilmoura spisał się na medal. I mimo, że z legendarnego składu Floydów na scenie pojawił się tylko David i Rick momentami miałam wrażenie jakby na bębnach grał Nick a na basie Roger. Nie można także zapomnieć o Orkiestrze Bałtyckiej pod batutą Zbigniewa Preisnera oraz o Leszku Możdżerze, który również wziął udział w koncercie. Wielkie brawa. Co do samego Davida - tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że jest Mistrzem gitary. Wielki talent i klasa. Usłyszenie i zobaczenie go na żywo było dla mnie ogromnym przeżyciem, które do końca życia pozostanie w mojej pamięci i sercu.
Co do stwierdzenia, że "On An Island" to popłuczyny po Pink Floyd... Oczywiście, że solowe dokonania Davida są słabsze od płyt PF, jednak twierdzenie, że "On An Island" to przeciętny album jest bardzo krzywdzące. Rozumiem, że większość ludzi ocenia solowe albumy muzyków PF, a zwłaszcza Watersa i Gilmoura przez pryzmat płyt takich jak "WYWH" czy "DSOTM", ale nie ukrywajmy, że takim sposobem zawsze będą niezadowoleni. Poza tym, przez takie postrzeganie (może uprzedzenie?) tracą kawał naprawdę świetnej muzyki. To nawet nie chodzi o to, że żaden z nich, ani Gilmour ani Waters nie nagra nic na miarę "DSOTM", oni nie muszą tego robić. Przez tyle lat zapracowali na własną markę, i nie muszą nic nikomu udowadniać. Mogą pozwolić sobie na pisanie muzyki dla siebie, a nie pod publikę. Wracając jeszcze do "OAI" - według mnie to bardzo dobry album, ale najlepiej go słuchać w domu, wieczorem. Gdy człowiek maksymalnie się wyciszy dostrzeże piękno w tej muzyce. Oczywiście, jeśli obiektywnie do niej podejdzie.
No i zaczęło się. "Speak To Me/Breath" i "Time" z wiadomego albumu - wręcz histeryczna reakcja publiki (dobra, przyznaję, w tym moja ;D) Już po usłyszeniu pierwszych dźwięków gitary było wiadomo, że mamy do czynienia z Mistrzem. Po bardzo obiecującym wstępie przyszedł czas na prezentację utworów z płyty "On An Island". Na początek magiczny "Castellorizon", a po nim jeden z mocniejszych punktów płyty czyli "On An Island" - te utwory zabrzmiały wręcz perfekcyjnie. Później było nieco słabiej ("The Blue", "This Heaven", "Then I Close My Eyes" oraz "Smile") i ta część koncertu przeszła pod znakiem melancholii, momentami wręcz smęcenia, ale smęty w wykonaniu Gilmoura nie nużyły, co najwyżej wprawiały w stan lekkiego otępienia ; ) W końcu nadszedł czas na mocniejsze uderzenie czyli "Take A Breath" - bardzo żywiołowe wykonanie, publiczności się podobało. Na mnie jednak największe wrażenie wywarły kompozycje "A Pocket Full Of Stones" (i tutaj wielkie brawa dla Orkiestry Bałtyckiej) oraz "Red Sky At Night" (David grający na saksofonie, coś pięknego) Zwieńczeniem prezentacji utworów z płyty Davida było wykonanie "Where We Start". Koniec częśći I, 15 minut przerwy. Kompozycje z "On An Island" wypadły bardzo dobrze, jednak zgodzę się z Kubusiem, że tej płyty najlepiej słuchać w domowym zaciszu. Ale najlepsze było dopiero przed nami.
Rozpoczęła się II część koncertu, i już na początku Gilmour i spółka zaserwowali publiczność "Shine On You Crazy Diamond" - idealne wprowadzenie w klimat utworu stanowiła gra na kieliszkach napełnionych winem. Coś niesamowitego. Pod koniec wykonywania przez zespół "SOYCD" na scenie pojawił się Dick Parry, który zaczarował publiczność swoją grą na saksofonie. Czapki z głów! Poprzeczka została ustawiona bardzo wysoko. Kolejnym zaprezentowanym utworem był "Wot's...Uh The Deal" z płyty "Obscured By Clouds" co było dużym, ale bardzo miłym zaskoczeniem. Później muzycy złożyli hołd Sydowi Barrettowi wykonując kompozycję "Astronomy Domine" z grą laserów w tle. Kosmos. Następnie rozbrzmiały echa "Fat Old Sun" oraz "High Hopes". Te utwory wypadły bardzo dobrze, jednak nie utrzymały poziomu wyznaczonego przez "SOYCD". Ale teraz najważniejszy dla mnie punkt koncertu - "Echoes". Rewelacyjne, powalające, nieziemskie - mało powiedziane. To był najlepszy utwór wykonany na żywo jaki w życiu słyszałam. Niczego nie zabrakło - było krakanie wron, były podmuchy wiatru, była psychodelia i wspaniałe sola Davida. A do tego niesamowite światła i lasery. To było jak zbiorowa hipnoza. Zespół Davida wykonał także "A Great Day For Freedom" (czyli ta domniemana kompozycja "specjalnie" napisana z okazji 26 roczicy Solidarności) Na bis złożyły się dwa utwory: "Wish You Were Here" odśpiewane przez całą publiczność (to był jeden z najpiękniejszych momentów koncertu) oraz "Comfortably Numb" gdzie David przeszedł sam siebie. I to był już niestety koniec. Jak dla mnie mogliby jeszcze zagrać wspomniany przez Kubusia "Another Brick In The Wall part II". Była orkiestra, więc po cichu liczyłam też na suitę "Atom Heart Mother". Ale cóż, nie można mieć wszystkiego.
Mimo, że nagłośnienie pozostawiało wiele do życzenia (znajomy, który stał w sektorze C2 mówił, że było fatalne, podobno przez cały koncert było słychać jakieś trzaski itp; ja stałam jakieś 15 metrów od sceny i aż tak tego nie odczułam, ale momentami "problemy techniczne" zakłócały odbiór muzyki) i mimo, że Dave nie wyciągał niektórych dźwięków jego koncert był (i zpewnością na dłuuuuugo pozostanie) koncertem mojego życia. Na scenie widać było wielkie zaangażowanie oraz zgranie muzyków. Zespół Gilmoura spisał się na medal. I mimo, że z legendarnego składu Floydów na scenie pojawił się tylko David i Rick momentami miałam wrażenie jakby na bębnach grał Nick a na basie Roger. Nie można także zapomnieć o Orkiestrze Bałtyckiej pod batutą Zbigniewa Preisnera oraz o Leszku Możdżerze, który również wziął udział w koncercie. Wielkie brawa. Co do samego Davida - tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że jest Mistrzem gitary. Wielki talent i klasa. Usłyszenie i zobaczenie go na żywo było dla mnie ogromnym przeżyciem, które do końca życia pozostanie w mojej pamięci i sercu.
Co do stwierdzenia, że "On An Island" to popłuczyny po Pink Floyd... Oczywiście, że solowe dokonania Davida są słabsze od płyt PF, jednak twierdzenie, że "On An Island" to przeciętny album jest bardzo krzywdzące. Rozumiem, że większość ludzi ocenia solowe albumy muzyków PF, a zwłaszcza Watersa i Gilmoura przez pryzmat płyt takich jak "WYWH" czy "DSOTM", ale nie ukrywajmy, że takim sposobem zawsze będą niezadowoleni. Poza tym, przez takie postrzeganie (może uprzedzenie?) tracą kawał naprawdę świetnej muzyki. To nawet nie chodzi o to, że żaden z nich, ani Gilmour ani Waters nie nagra nic na miarę "DSOTM", oni nie muszą tego robić. Przez tyle lat zapracowali na własną markę, i nie muszą nic nikomu udowadniać. Mogą pozwolić sobie na pisanie muzyki dla siebie, a nie pod publikę. Wracając jeszcze do "OAI" - według mnie to bardzo dobry album, ale najlepiej go słuchać w domu, wieczorem. Gdy człowiek maksymalnie się wyciszy dostrzeże piękno w tej muzyce. Oczywiście, jeśli obiektywnie do niej podejdzie.
by the grace of god almighty
and the pressures of the marketplace
the human race has civilized itself
it's a miracle
roger waters
and the pressures of the marketplace
the human race has civilized itself
it's a miracle
roger waters