King Crimson - mym skromnym zdaniem jeden z najlepszych zespołów wszechczasów, ojciec prog-rocka (no dobra, wiem, że The Moody Blues, Beatlesi i Zappa również), który swą pierwszą płytą rozpoczął, stworzył zupełnie nowy kierunek muzyki, stał się inspiracją dla m.in. Toola, którego prawie wszyscy na tym forum hołubią
Co do osoby Roberta Frippa - to niewątpliwie jeden z najlepszych gitarzystów świata i chyba największy wirtuoz melotronu (no dobra, po raz drugi tu wspomnę o The Moody Blues, żeby nikt się nie przyczepił), ale i zbyt apodyktyczna osoba, myślę, że powinien dać więcej głosu (w dosłownym tego słowa znaczeniu również) innym członkom zespołu z drugiego składu (płyty od Larks Tongues in Aspic do "Red") tzn. Wettonowi i Bruffordowi, a także powinien na stałe włączyć McDonalda i M. Collinsa i pozwolić im na realizację również ich pomysłów. Mimo, że może nie byli geniuszami pokroju Frippa, to przecież dwaj ostatni to GENIALNI saksofoniści. Gdyby po "Red" Fripp nie rozwiązał zespołu i nagrał choćby drugą tak genialną (i, powiedzmy wprost, drugą taką przystępną jak na King Crimson) płytę, to mielibyśmy zespół znany tak jak Pink Floyd. A
"Red" jest niestety tylko jedna, a może i "aż" jedna. Moim zdaniem to najgenialniejsza płyta w historii (ostro powiedziane, wiem

), ale wystarczy wysłuchać tylko jednego "Starless" - pięknej fuzji jazzu, hardrocka i muzyki klasycznej. Ale może Fripp tego nie chciał - w końcu jego małpy, jego cyrk.
Co do innych płyt - nie będę opisywał, gdyż zrobiła to Pani Buubi kilka postów wcześniej.. jednak zapomniała o kilku pozycjach:
"Islands" - spokojny, wyciszony, tajemniczy album, moim zdaniem zbyt wiele improwizacji i ciszy. Preferuję ostrzejsze wcielenie Karmazynowego Króla. Ale utwór tytułowy jest znakomity.
"Starless and bible black" - trudna płyta, ale bardzo ją lubię. Szczególnie "The Night Watch", "Fracture" i dwa pierwsze utwory.
Późniejszych albumów niż "Red" nie znam, z pewnością się w najbliższych miesiącach kupię "Discipline", ale czytając recenzje i wypowiedzi w internecie chyba to nie będzie ten King Crimson, którego się spodziewam. Ale mi wystarcza już te pierwsze siedem płyt.